— Walizka będzie ciężka, dlatego proponuję, żeby to Max ją wziął — tłumaczył im Richard w vanie. — Susan zostaje na dole, Lena obstawia tyły, a wy zabieracie pakunek i wracacie tutaj. Wszystko jest jasne, tak?
— Łatwizna — podsumował Peter, przeciągając się.
— Powiedzmy, ale w razie potrzeby jesteśmy w kontakcie, tak? — Wszyscy znudzeni kiwnęli głowami. Misje najemne zwykle wyglądały podobnie, a zespół czuł się pokrzywdzony, że musi wykonywać tak nużącą i prostą robotę. — Trochę skupienia! To że wygląda to łatwo, nie znaczy, że wszystko będzie szło zgodnie z planem.
— Wiadomo — odparł Jason, nie odrywając wzroku od gry na telefonie. Richard tylko westchnął i resztę drogi spędził na parowaniu komunikatorów.
Gdy weszli do budynku, uważnie obserwował ich na ekranie i kontrolował przebieg akcji. Wiedział, że jest to tradycyjnie zupełnie zbędne. Każde z nich potrafiło pokonać wręcz nawet kilku przeciwników na raz. Gdy działali jako zespół byli wręcz nie do powstrzymania. Jednak Richarda przerażało jak lekko do tego podchodzą. Wychowali się, nie napotykając żadnych trudności w swojej profesji. Byli jedyni w swoim rodzaju, więc był w stanie to zrozumieć, ale nie chciał, żeby przykre doświadczenia musiały uczyć ich profesjonalizmu.
— Co jest w środku? — sapnął Max do komunikatora.
— Gdyby mi takie rzeczy mówili, pewnie zażyczyłbym sobie trzy razy większej pensji.
***
Biuro Warren Industries mieściło się na szczycie oszklonego nowojorskiego wieżowca. Zajmowało zaledwie dwa duże pomieszczenia, w których przyjmowano interesantów. Właściwa praca firmy odbywała się daleko za miastem, a eksperymenty często prowadzono pod ziemią. Ale żeby można było się dowiedzieć, gdzie w ogóle szukać odpowiedniego budynku, należało najpierw udać się do biura. Tak musiał postąpić nawet reprezentant japońskiej firmy o podobnej renomie, co naturalnie bardzo go oburzyło. Czekał w poczekalni, aż nieco roztrzepany uczeń skończy swoje spotkanie w sprawie stażu i starał się nie okazywać otwarcie frustracji przed uroczą sekretarką, która oczywiście nie znała słowa po japońsku. Zmuszony był więc rozmawiać z nią po angielsku, a największa kompromitacja miała dopiero nadejść — został wysłany do USA, aby poprosić WI o pomoc.
Gdy wreszcie zakończyło się i jego spotkanie, natychmiast wysłano po niego taksówkę, która zawiozła go za miasto. Tam z kolei czekał na niego czarny samochód, którym dowieziono go prosto do jego celu. Na spotkanie przyjęto go w porządnej sali konferencyjnej i dano mu możliwość wyświetlania materiałów, które przywiózł na zabezpieczonym dysku. Przy stole siedziały tylko trzy osoby. Staruszek w laboratoryjnym fartuchu, niski, łysy mężczyzna i naturalnie Thomas Warren. W spojrzeniu całej trójki widział chłód, ale i zainteresowanie.
— Zbyt szybko rozpoczęliśmy eksperymenty na ludziach — kontynuował opowieść, przewijając kolejne slajdy. — Okazało się, że u szczurów dopiero po dłuższym czasie wystąpiły efekty uboczne. Zaczęliśmy się obawiać, że to samo dotknie ochotników, więc zlikwidowaliśmy ich. Ich mutacje — dodał szybko i zagryzł wargi. — Za wyjątkiem jednego. Moi przełożeni wysyłają mnie z prośbą o pomoc. Wiemy o istnieniu zespołu, który mógłby zlikwidować zmutowany obiekt. Jesteśmy gotowi zapłacić.
— Jak dokładnie wyglądają efekty uboczne? — zapytał starzec.
— Cóż... szczury stały się dużo agresywniejsze. Większe.
— A obiekt? — dopytywał się. — Gdzie teraz jest?
— To jest właśnie problem, z którym zwracamy się do WI. Mężczyzna uciekł, zanim zdążyliśmy zobaczyć zmiany. Od tamtego czasu nie możemy go znaleźć.
— Dlaczego więc to spotkanie? — zapytał Thomas z lekką kpiną w głosie. — Być może eksperyment go zabił albo zwyczajnie nie wpłynął na tyle, by był niebezpieczny.
— Od tamtego czasu w Japonii doszło do serii niewyjaśnionych wypadków, a naocznym świadkom nikt nie jest w stanie uwierzyć. Wszystkie te zdarzenia łączy jedna postać. Opisy naturalnie trochę się od siebie różnią, ponieważ słuchaliśmy zeznań zarówno podekscytowanych nastolatków jak i roztrzęsionych staruszek, ale... — Wyświetlił szkic potwora rodem z komiksów. Wszyscy na sali starali się zachować powagę, ale nawet sam rysunek wywołał w nich dziwne uczucie strachu i obrzydzenia.
— Nie są gotowi. — Staruszek zwrócił się bezpośrednio do Warrena.
— Męczymy ich małymi akcjami od jakiś siedmiu lat. Są znużeni, nie rozwijają się.
— Nie uda nam się tego załatwić po cichu. Ludzie ich zobaczą — upierał się.
— I na to właśnie czekałem — odparł najniższy mężczyzna, zacierając chciwie ręce.
— Zanim podejmę decyzję, powiedz mi tylko jedno. Dlaczego miałbym pomóc konkurencyjnej firmie? — zapytał Thomas Warren z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
— Pokornie zwracamy się z prośbą o pomoc, bo sami nie poradzimy sobie z takim zagrożeniem. Nie będzie to pomoc bezinteresowna — zapewnił.
— Przekaż swoim przełożonym, że chce się z nimi spotkać. Jak najszybciej. I zostaw nam szczegóły tego eksperymentu.
— Thomas błagam, przemyśl to. To jeszcze dzieci.
— Spotkanie uważam za zamknięte.
***
— Słyszałam, że przyjechał dziś jakiś skośnooki — zaczęła Sue, wkładając ciasto do piekarnika.
— Przyjechał — potwierdził Lewis, ale nie oderwał wzroku od książki.
— No i?
— No i co? Codziennie biorę udział w jakiś spotkaniach — wzruszył ramionami.
— Ale chyba nie z Azjatami — stwierdziła z irytacją.
— Czy ja mógłbym przeczytać w spokoju?
Sue posłała mu mordercze spojrzenie. Wyglądali jak stare małżeństwo, które mimo wieloletniego przebywania ze sobą, wciąż bardzo się kocha. Ich kłótnie były całkiem uroczym widokiem, chociaż właściwie byli rodzeństwem. Mąż Sue zmarł kilka lat po ślubie, a Lewis nigdy się nie ożenił. Był typem samotnika, a ponieważ jego zawód należał do nieprzewidywalnych, nie chciał mieć więcej bliskich osób niż to konieczne.
Do domu dosłownie wparował hałas. Cała piątka weszła do kuchni, rozmawiając wesoło.
— Co tak długo? Obiad dawno wystygł.
— Co tak pięknie pachnie? — Peter wziął teatralny wdech, a Sue zachichotała, od razu zapominając o spóźnieniu. Po chwili spoważniała.
— Dzisiaj masz sprzątnąć ten syf w pokoju. Max, u ciebie też niedługo zacznie coś gnić.
— I pomożecie wreszcie posprzątać w piwnicy — dodał Lewis.
— Pomożemy, pomożemy — potwierdziła Lena, mierząc resztę wyczekującym spojrzeniem.
— No tak, jasne — mruknął Jason, a reszta skinęła leniwie głowami. Obiad zjedli tradycyjnie pochłonięci rozmową.
***
— James Ross, kłaniam się — przedstawił się niski, dość okrągły mężczyzna. Zespół niemal równocześnie uniósł brwi. — Osobiście nigdy się nie poznaliśmy, ale być może minęliśmy się gdzieś na korytarzu, poza tym... obserwuję wasze postępy. Jestem specjalistą od mediów, nazwałbym się rzecznikiem prasowym firmy — oznajmił z dumą. — Chciałbym z wami dziś porozmawiać o superbohaterach. — Zaczął spacerować przed siedzącymi nastolatkami śmiesznym, kaczym chodem. — Co Ameryka kocha najbardziej?
— Jedzenie? — podsunął Peter, nie mogąc oderwać wzroku od łysiny mężczyzny, która zabawnie odbijała światło.
— Maski! — poprawił go z pasją. — W każdym znaczeniu tego słowa. I kiedy mówimy o sławach, Ameryka najbardziej kocha to, czego o nich nie wie. Wszyscy żyją plotką! I dlatego idealny superbohater zawsze nosi maskę. Bo odkrywanie jego tożsamości to jest najlepsza zabawa.
— Ale przecież tak naprawdę nie było nigdy żadnego superbohatera — zauważył Peter.
— Jeszcze. Załóżmy, że jakiś się pojawi. Spróbujmy go stworzyć!
— Ratuje bezinteresownie — zaczęła Susan, która jako pierwsza dała się zarazić entuzjazmem Jamesa.
— Zgadza się! Nie żąda pieniędzy ani niczego za pomoc, nie czeka na żadne podziękowania, bo gdy skończy swoją robotę, po prostu znika.
— Ale na czym właściwie się wzorujemy, skoro nigdy takiego przypadku nie było? — zapytała Lena.
— W filmach i komiksach w sumie nie zawsze występuje maska — dodał Max.
— Ludzie, dajcie się ponieść. Stwórzcie mi własnego bohatera na miarę naszych czasów. Nie chcę naprawdę idealnego, tylko takiego, którego będą uwielbiały tłumy.
— No to oprócz maski jest jeszcze strój z chwytliwym znaczkiem, majtki na spodniach, pelerynka — rzucił Peter.
— Oczywiście! Strój jest nie tylko wytrzymały, ale i zauważalny. — Zapanowała chwila ciszy. — No dalej, dalej! Wiadomo, że jest odważny, silny, bla, bla. Ale ludzie kochają go, bo ratuje kotki na drzewach?
— No musi mieć też antybohatera — stwierdziła Lena.
— Dokładnie. I dlatego chciałbym, żebyście to zapamiętali. Bohatera muszą kochać kamery, ludzie muszą chcieć go oglądać. Powiedzmy, że ogólnie zarysowaliśmy, co się na to składa.
— Po co są te zajęcia? — zapytał Jason.
— To się okaże — odparł James i posłał im wyjątkowo chciwy uśmiech, po czym przeszedł do omawiania kolejnego aspektu tego tematu.
***
Życie zespołu opierało się na dość powtarzalnym schemacie. Pomimo, że tydzień wypełniały różne zajęcia przeplatane z misjami, starano się zapewnić mu w miarę normalnie dorastanie. Nastolatkowie mogli mieszkać na zwyczajnym osiedlu na obrzeżach miasta, a po kilku latach dostali nawet pozwolenie na swobodne poruszanie się po mieście, chociaż musieli mieć przy sobie dowolne urządzenie do namierzenia. Siostra głównego prowadzącego projektu zaoferowała się, że z wsparciem finansowym przygarnie ich do własnego domu, a co więcej postara się ich nawet wychować. Również w samej firmie traktowano ich jak rodzinę, chociaż oczywiście tylko wąska grupa wiedziała o ich istnieniu. Wszystko to, by byli naturalnie zgranym zespołem, by nie stali się zagrożeniem przez nieodpowiednie traktowanie.
Jako zwyczajni ludzie bardzo się od siebie różnili, mieli swoje poglądy i miewali również kłótnie na takim tle. Firma uznawała to za zdecydowany sukces — nigdy nie chciano z nich zrobić bezdusznych maszyn. Jako obiekty eksperymentu sukces był jeszcze większy, bo ich możliwości miały naprawdę ogromny potencjał.
Dla Sue stali się niemal jej własnym potomstwem. Zawsze marzyła o przynajmniej jednym dziecku, więc właściwie dopiero będąc po pięćdziesiątce, mogła zacząć się spełniać. Co prawda nie raz dawali jej popalić, a szczególne trudności sprawiali jej chłopcy. Ale wystarczyło, że każde przytuliło ją przed wyjściem i czuła, że ma po co żyć.
Gdy wrócili po wieczornych zajęciach, oczywiście najpierw ich usłyszała. Ale tego dnia nie mogła się doczekać, aż wejdą do kuchni.
— Oooooo! — pisnęła Susan na widok szczeniaka, który siedział na kafelkach i patrzył na nich wielkimi oczami. Czwórka błyskawicznie znalazła się przy maluchu. Tylko Jason został na progu.
— Ja tego nie będę wyprowadzać — oznajmił od razu.
— No daj spokój! Zobacz, jaka słodka. — Lena wyglądała na równie zachwyconą co Susan.
— A może słodki? — zasugerował Max i podniósł szczeniaka, by to stwierdzić, a ten zwinął się w kłębek, piszcząc cichutko. — Ciężko stwierdzić.
— Może po prostu nie masz porównania — zaśmiał się Peter i odebrał psa. — Dziewczynka. Ma imię? — zwrócił się do Sue.
— Podrzucili ją sąsiadom, więc przechowywali ją, aż zgłosi się chętny i nie dali jej imienia.
— Przechowanek, co? — zagaił pieska Max i wymienił szybkie spojrzenie z Sue. — Chodź tutaj. Bądź mężczyzną i weź ją na ręce.
—To nie ma związku z męskością — oburzył się Jason, ale dołączył do reszty i z dość zdegustowaną miną przytulił suczkę do piersi. Przez chwilę wydawało się, że ją polubi, ale nagle rozszerzył oczy ze zdumienia. — Czy ona jest mokra... od spodu?!
***
Piwnica Sue była zagracona od niepamiętnych czasów. Był to dom rodzinny Sue i Lewisa, więc sterty pudeł nagromadziły się tam prawdopodobnie, gdy byli jeszcze bardzo mali, a pojawiało się ich tam coraz więcej. Jakoś nigdy żadne z nich nie pomyślało, by znaleźć wolny dzień, żeby w ogóle przejrzeć, co można tam znaleźć, ale Sue od tygodni panikowała, bo przez stare instalacje na osiedlu już kilka piwnic zostało zalanych.
Wspólnie ustalono, że uporają się z pudłami w sobotę i wszyscy zdawali sobie sprawę, że może to zająć cały dzień albo i dłużej. Sue dyrygowała całą piątką niesamowicie sprawnie, powtarzając wciąż „ostrożnie z tym” albo „to połóż tutaj”.
— Myślicie, że chcą z nas zrobić superbohaterów? — zapytała Susan, przeglądając zawartość jednego z kartonów.
— No w sumie... do czegoś ten cały projekt musi zmierzać, nie? — Jason sprawiał wrażenie całkiem zadowolonego na myśl o takiej perspektywie.
— Może to głupie, ale uderzyło mnie, że chciał posłuchać o bohaterze, którego kochają kamery. Nie wiem, jakoś nie podoba mi się droga, na którą chciał nas naprowadzić, rozumiecie? — zapytała Lena.
— Czy ja wiem? Jeśli rzeczywiście mamy być gwiazdami, to chyba też ważne dla firmy żebyśmy się sprzedali. I może po to te zajęcia.
— Nie wiem, Jason. Po prostu mi się nie podobają. Nie podoba mi się ten typ — zakończyła Lena. Przez chwilę robili swoje w ciszy, rozmyślając.
— Patrzcie. — Peter wyjątkowo nie miał na twarzy swojego zawadiackiego uśmiechu. W ręku trzymał starą fotografię ślubną.
— Sue była piękna — stwierdziła Susan. Wszyscy bez problemu rozpoznali jej mały nos i dołeczki w policzkach.
— Ten mężczyzna za nimi wygląda trochę jak Jason — zauważył Max ze śmiechem, ale już chwilę później śmiali się wspólnie z innego przedmiotu. Jason dyskretnie schował zdjęcie do kieszeni i do końca dnia czuł, jakby jego bluza była o tonę cięższa.
— Wiecie co? Chyba zasłużyliśmy na nagrodę — zaczął Peter wieczorem, obdarzając ich sugestywnym spojrzeniem, gdy odpoczywali wspólnie w pokoju Jasona.
— Właściwie to ja chętnie. Urobiliśmy się dzisiaj — stwierdziła Lena.
— No a Sue nie przyjdzie nam podziękować czy coś w tym rodzaju? — zapytała Susan z powątpiewaniem. Nielegalne wypady do klubów zawsze odrobinę ją stresowały.
— Sama jest padnięta — Max wzruszyła ramionami. — Nie będzie jej się chciało wstawać z kanapy.
— Mi też się nie chce wstawać — mruknął Jason zawinięty w swoją kołdrę. Miał już plany na dzisiejszy wieczór i bardzo odpowiadało mu, że zostanie sam z Sue.
— No bez przesady, chyba aż tak zmęczony nie jesteś!
— Nie mam ochoty. — Starał się, żeby jego głos brzmiał jak najmniej żywiołowo.
— Na pewno?
— A kto zostanie z tym? — zapytał, wskazując na szczeniaka, który aktualnie rozrywał rosnącymi ząbkami swoją nową zabawkę. Pozostała czwórka wymieniła ze sobą szybkie spojrzenia, jakby kompletnie zapomniała o istnieniu psa. Nagle oczy Susan rozświetliły się.
— Jednak ją polubiłeś! — krzyknęła z zachwytem.
— Nie — zaprzeczył stanowczo, ale Max i Peter już zaczęli z niego kpić. Warknął więc krótko w poduszkę i ignorował kolejne ironiczne uwagi. Gdy chłopcy stwierdzili, że naprawdę nie ma zamiaru się ruszyć, dali mu spokój.
***
Jason stanął w progu salonu i obserwował Sue, która oglądała serial wygodnie usadowiona w fotelu. Chwilę zastanawiał się, czy powinien w ogóle zaczynać ten temat. Spojrzał jeszcze raz na zdjęcie i stwierdził, że nie da mu ono spokoju, dopóki nie zapyta.
— Sue — zaczął, a ona odwróciła się do niego i obdarzyła swoim matczynym uśmiechem. — Możesz to na moment wyłączyć? Znalazłem coś w piwnicy. — Jego wypruty z emocji ton sprawił, że pobladła. Spełniła prośbę i bezwiednie wstała, jakby chcąc uciec przed tym, co miała usłyszeć. — To on, prawda? — zapytał szeptem, podając jej zdjęcie.
— Tak — odpowiedziała równie cicho. — To on.
— Znasz go. I nie powiedziałaś mi — zarzucił jej trzęsącym się głosem.
— Co miałam powiedzieć? Kiedy? Gdy byłeś małym chłopcem? — W jej głosie usłyszał ból, ale wcale nie zrobiło mu się jej żal. — Nie możesz mnie stawiać w takiej sytuacji. Po co chcesz to wiedzieć, Jason? Ja... — Ukryła twarz w dłoniach, kręcąc głową. — Byłam dla was zawsze. Starałam się zastąpić wam rodziców. — Otworzyła usta, by dokończyć, ale nie potrafiła ubrać tego w słowa. Nie musiała. Jason doskonale rozumiał, dlaczego nie chce, aby poruszał ten temat i postanowił wyprowadzić ją z błędu.
— Nienawidzę go, Sue. — To stanowcze zdanie lekko ją zdumiało.
— Ja też go nienawidziłam — zaczęła po chwili, a w kącikach jej oczu pojawiły się łzy. — Jakim potworem trzeba być, żeby oddać tak wspaniałego chłopca do laboratorium? Długo nie mogłam się wyzbyć tej potwornej nienawiści, aż... zmarł. Zrozumiałam, że wiedział, że ta śmierć nadejdzie wkrótce i nie mógł zostawić takiego chłopca samego z jego majątkiem. A kto lepiej by się tobą zajął niż firma, która tyle mu zawdzięcza? — Tłumacząc mu, kompletnie się rozkleiła.
— To go wcale nie usprawiedliwia! Miał mnóstwo możliwości! Oddał mnie, bo nie wiedział, co się stanie z jego pieniędzmi, tak mam to rozumieć?!
— Błagam, nie podnoś głosu.
— Przepraszam. Nie chciałem — powiedział szczerze. — Ale muszę wiedzieć, bo to mi nie daje spokoju. Proszę.
— No dobrze — westchnęła. — Właściwie nie jest to bardzo powalająca historia. Usiądź — poleciła i sama zajęła miejsce obok niego. — Prawdopodobnie bardzo cię rozczaruje to, co powiem. Twój ojciec bardzo pragnął mieć syna, więc szukał odpowiedniej matki. I w końcu znalazł taką, na jaką... było go stać. Piękną, młodą. Sam był wtedy w moim wieku. Gdy cię urodziła, wzięła tyle pieniędzy, ile potrzebowała i zaczęła inne życie. Twój ojciec oddał cię do wychowania niańkom, a sam w tym czasie pracował nad projektem, do którego cię oddał — zakończyła. — To tyle. Chciałabym móc powiedzieć ci więcej, ale to naprawdę wszystko.
— Co cię z nim łączyło?
— Lewis był z nim blisko. Na moim ślubie pojawił się właściwie przypadkowo. Nigdy nie był dla mnie nikim ważnym — wzruszyła ramionami. Rzeczywiście Jason czuł się odrobinę zawiedziony, ale było mu jakby lżej. Przez chwilę miotał się pomiędzy tymi uczuciami i kobieta najwyraźniej to zauważyła. — Przeszłość to przeszłość. Teraz jesteś kimś wyjątkowym i masz wspaniałą rodzinę. Gdyby nie to, że postanowił cię oddać, nie zyskałabym tak wspaniałego syna. — Po tych słowach przytuliła go tak, jak zwykła to robić, gdy jako dzieci przychodzili do niej, kiedy mieli złe sny. W tych ramionach poczuł się na tyle bezpieczny, że na moment zapomniał o całym problemie. Jednak gdy go puściła, znów poczuł ten nieprzyjemny niedosyt. Przeanalizował szybko jej słowa i pojął, że ta historia nie pasuje do tego, co sam już wie. Znów nie wiedział, co właściwie ma czuć, ale tym razem nie pozwolił, by to zauważyła.
— Dziękuję, Sue.
Dziękuję za odzew pod poprzednim rozdziałem i mam nadzieję, że ten podnosi poziom :) Jest trochę przegadany, ale bohaterowie też są dla mnie ważni, więc nie chce ich zepsuć samą akcją. Poza tym jest mocno sielankowy, ale to też dlatego, żeby była równowaga, bo poprzedni rozdział był lekko dramatyczny xD Z boku jest mój numer GG, jak ktoś jest zainteresowany popisaniem o wszystkim i niczym, to zapraszam (szczególnie osoby, które chcą mi trochę poopowiadać o wattpadzie, bo kompletnie nie mam pojęcia, jak ta strona działa). Liczę na wasze szczere opinie i do zobaczenia!
Hej, pojawiłaś się u mnie na blogu z opisem opowiadania. Szczerze? Jakoś specjalnie do mnie nie przemawiał, ale myślałam, że cię kojarzę, więc zajrzałam, a jak zobaczyłam, iż są tu tylko 2 rozdziały, to mówię: co mi szkodzi? Tak więc jestem.
OdpowiedzUsuńPo opisie bałam się czegoś banalnego, ale doznałam miłego zaskoczenia. Miałam dziś straszną ochotę na sf, więc dodatkowy plus. Najpierw średnio podpasował mi twój styl, albo to moje zmęczenie, bo mało zapamiętywałam, strasznie się rozpraszałam, nie wiedziałam co czytam, ale później było lepiej, chociaż trochę musiałam się zmuszać, żeby rozumieć wszystko. Nie, styl nie jest ciężki, ale jakoś tak. Strasznie przytłoczyły mnie te wszystkie imiona, ale ja to rozumiem. Czasami trzeba pokazać wielu bohaterów, mam jednak nadzieję, że to minie. W rozdziale 0 był opis każdego z nich, ale jak czytam to i tak nie wiem, kto jest kim i kto należy do tego rodzeństwa.
O zgrozo, musiałaś dać takie imiona xD Sue i Susan, czy jakoś tak. Pod koniec dopiero się skapnęłam, że to dwie różne osoby i cały czas takie, O CO TU CHODZI?! Najpierw jest młoda, potem ma 50 lat y... , ale dałam radę, już wiem.
Co do osób na spotkaniu, to tam też było mnóstwo imion i nie wiedziałam, kto jest kim. Na początku lepiej by było dać po prostu, że mówił tam ten naukowiec, dyrektor, opiekun czy kim oni byli. Taka moja propozycja, bo mam teraz totalne siano w głowie.
W dialogach także czasami nie wiedziałam kto mówi, ale szczerze? Było mi to trochę obojętne, bo i tak nie wiedziałam kto jest kim xD
Dobra, starczy tego ganienia cię, bo wykonałaś dobrą robotę ci powiem. Masz pomysł i to jest ważne. Nie piszesz bez sensu. Podoba mi się to opowiadanie i rozdział 0 zaintrygował bardzo, dlatego stwierdziłam, że będę wracać. Pomimo braku chaotycznej akcji w rozdziale drugim, to się nie nudziłam.
Powiem ci jedno: Kocham tych bohaterów hahahah xD. Są świetni. Jednak najbardziej zaintrygował mnie ten taki odsunięty, syn naukowca jeśli mi się dobrze kojarzy. Nie wiem, czy to już mój literacki fetysz, czy on po prostu jest taki zajefajny. Riposta o płci psa była mistrzowska ci powiem, tylko proszę nie zepsuj tego gościa ;D.
Obawiam się trochę tej narracji. Osobiście nie lubię historii, gdzie nie ma jednego głównego bohatera, tylko jest ich kilku. Jakoś wolę się przywiązać do tego jednego i jemu kibicować. Miejmy jednak nadzieję, że zmienisz moje nastawienie ;)
Podobała mi się rozmowa w sali konferencyjnej, chociaż nie ogarniałam, kto jest za a kto przeciw. Bohaterowie tam żyli i nie byli tylko wymyślonymi postaciami.
Trochę nie skumałam początku 1. Było jakieś zadanie i myślałam, że te spotkanie jest jego częścią, ale chyba jednak nie. xD Początek jednak był spoko, bo zaciekawił i zresztą, to moje klimaty.
Tak więc, temat jest bardzo fajny i zaciekawia. Muszę cię pochwalić. Pomimo że komentarz mi wyszedł trochę taki mało mówiący o dobrym, ale to chyba przez te zmęczenie. W każdym bądź razie jest dobrze. Nie natknęłam się na bezsens, który nie wiadomo jak trafił do internetu.
Jak pisałaś, jest to twoje kolejne opowiadanie? Co jeszcze prowadzisz? Pytam z ciekawości, bo pewnie i tak nie będę w stanie zajrzeć tam, bo natłok zajęć mi na to nie pozwoli. Zamierzam tu wrócić, ale od razu mówię, że ja nie czytam rozdziału od razu po wstawieniu. Czasami mam tak, że albo nie mam czasu, albo po prostu mówię NIE wszystkim opowiadaniom i też nie chcę robić z tego obowiązku, więc mogę się pojawić znów za miesiąc, dwa, tydzień. Ze mną nic nie wiadomo, więc bez obaw jeśli przez jakiś czas zniknę. ;)
A i jeszcze jedna rzecz. Pisałaś, że odwdzięczasz się czytaniem za czytanie. Też to kiedyś robiłam, ale nie lubię czytać na przymus i nie chcę, by ludzie u mnie byli dlatego, że ja jestem u nich, pomimo że żygają moim tekstem, tak więc jeśli ci się spodoba to fajnie, jeśli nie to trudno ;)
Powodzenia i trzymaj się.
opowiadanie: kasyczi.blogspot.com
Postaci trochę jest, więc postaram się to ogarnąć i mam nadzieję, że już w kolejnych rozdziałach się jakoś odnajdziesz :) Nie przemyślałam tej Sue i Susan, także wybacz, mam nadzieję, że to nie przeszkadza aż tak bardzo.
UsuńTo moje pierwsze opowiadanie, a jeśli chodzi o odwdzięczanie — nie czytam nic na siłę, ale na blogi moich czytelników zaglądam, żeby się przekonać czy to dla mnie :)
Wielkie dzięki za wspaniały, przedługi i pełen uwag komentarz. Masz sporo racji z tymi imionami, bohaterami, narracją... muszę to wszystko przemyśleć i liczę, że z rozdziału na rozdział będzie coraz lepiej :)
Przeczytałam! Fajny rozdział i cieszę się, że nie musiałam długo na niego czekać. Ja lubię kiedy są dialogi, bo głównie wtedy rozwijają się relacje między bohaterami (a przynajmniej na większości amatorskich blogów), dlatego dla mnie to jest okey! Czekam na następny i zapraszam do siebie ;) Pozdrawiam i życzę weny.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za komentarz, oczywiście wpadnę :)
UsuńJakoś tak ogólniakowo to strasznie piszesz. Mam jakiś dziwny niedosyt konkretów i sama nie wiem dlaczego. Nie lubię też, kiedy aż tyle postaci pojawia się już w pierwszych rozdziałach bo ciężko rozpoznać potem kto jest kto. Czy mi się wydaje, czy tak naprawdę są dwie Sue? D: Sue i Susan... Dla mnie to jedno i to samo imię, a Sue to zdrobnienie :x Zawsze mnie tak uczono z innych książek xD
OdpowiedzUsuńNiech się zacznie coś dziać. Ta historia na końcu... Jakoś wyglądało to za sztucznie. Nagle dostała wylewu żalów, od razu. Pasowałoby bardziej, gdyby nie od razu chciała się tłumaczyć jak winny, a zachować nutkę tajemnicy i trochę uogólnić wypowiedź, a wszystko dokładniej rozwinąć w innym rozdziale, bo wszystko za łatwo jest wylewane.
Bloga mimo wszystko dodaję do obserwowanych i będę go śledzić, ale ostrzegam, że nie lubię czytania na siłę, więc jeśli po prostu kiedyś coś mnie odrzuci w opowiadaniu, nie miej do mnie żalu :/
Pozdrawiam ;)
Oj z tym imieniem to naprawdę nie przemyślałam, wybaczcie :( Sue funkcjonuje również jako osobne imię, ale no niefortunnie się dobrały.
UsuńSue nie jest kobietą, która chciałaby zachowywać jakąś tajemniczość, bo kocha te dzieciaki i chce być też dla nich w pewnym sensie jedyna, ale być może rzeczywiście za szybko się rozkleiła. Zwracam dyskretnie uwagę na fakt, że Jasonowi ta wersja nie pasuje i być może taka reakcja później się uzasadni.
Oczywiście rozumiem i na pewno nie obrażę się, jeśli historia przestanie ci się podobać — ale z chęcią przyjmę krytykę, bo się w końcu uczę :)
W końcu miałam trochę czasu, by zacząć czytać Twoje opowiadanie, o którym mnie powiadomiłaś, więc może zacznę od początku. Bardzo podoba mi się pomysł z SF, Ameryką a tym bardziej Marvelem, bo sama lubię takie klimaty. Historia może być ciekawa, czekam w szczególności na rozwinięcie się sytuacji. A no i muszę pochwalić dialogi - jak dla mnie są fajne, lekkie i zachęcają do uśmiechu. Jedyne co bym dodała to coś w postaci zakładki takiej jak bohaterowie. Jak sama powiedziałaś - będzie ich wiele, więc ogólny jakiś ich zarys miło byłoby zobaczyć, ponieważ tworzysz coś nowego, nie opartego do końca na żadnym filmie czy książce. Ogólnie zapowiada się fajnie i mam nadzieję, że akcja ciekawie się rozwinie. No to chyba tyle, czekam na następny i obserwuję, żeby dowiedzieć się jak historia się rozwinie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam na http://meadowes-black.blogspot.com/ :)
Wielkie dzięki, już lecę do ciebie :)
UsuńJa przeczytałem, przeczytałem. Znowu odlinkowało ci się to 0 w spisie treści (to taka informacja na boku). Rozdział i ten i zerowy skomentuję po drzemce, bo nie chce mi się już wstawać do komputera, a czytałem na tel przed snem :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Nie wiem, co z tym spisem :/ Chyba zrobię zakładkę od nowa :) No i czekam na komentarz!
UsuńPowiem krótko: to jest świetne. Czekam na więcej. Jedna wielka tajemnica a ja ubóstwiam tajemnice!!! I want more...!
OdpowiedzUsuńBardzo miło to słyszeć! :D
Usuń