środa, 4 stycznia 2017

2. Nowy dowódca.

Wchodzenie do klubów z odpowiednimi  umiejętnościami było zadaniem banalnym. Szczególnie, gdy chodziło o umiejętności nabyte wskutek jedynego w swoim rodzaju eksperymentu. Zwykle zakradali się tylnym wejściem albo odwracali uwagę bramkarzy. Starali się chodzić w różne miejsca, żeby nigdzie nie zostać rozpoznanym. Okazja, by wyrwać się na noc do kluby, nadarzała się bardzo rzadko, dlatego w drodze cała czwórka zawzięcie dyskutowała, dlaczego Jason z niej nie skorzystał.
Na alkohol w klubie wydali niemal całe swoje tygodniówki, które dostawali od Sue. Nie mogli użyć pieniędzy od WI, bo musieliby dostarczyć paragon, a na takie wydatki raczej nie mieli pozwolenia. Właściwie nigdy się o to nie zapytali, ale bojąc się odmowy, po prostu uczynili z tego swoją małą tajemnicę.
Dziewczynom wystarczyło kilka łyków piwa, żeby zająć środek parkietu. Obie świetnie się bawiły, kompletnie nie przejmując się, co pomyślą inni — i tak nie mogły z nikim zawrzeć stałej znajomości. Chłopcy woleli degustować alkohol, a tańczyli bardzo rzadko, dlatego też od razu wzięli się do roboty. Kiedy do Leny podszedł jakiś chłopak i zaczął odciągać ją od Susan, by z nim zatańczyła, Peter zmrużył tylko oczy i sam wypił dwie kolejki pod rząd.
— Nie tak szybko! — wrzasnął Max z uśmiechem, usiłując przekrzyczeć muzykę. Peter odwzajemnił uśmiech, ale wciąż kątem oka obserwował, jak mają się sprawy na parkiecie. Max w przypływie alkoholowego szczęścia zerwał się nagle i porwał swoją siostrę do tańca. Kompletnie nie czuł rytmu, ale obracał ją i podnosił, a ona niemal płakała ze śmiechu. Była drobną dziewczyną, która zawsze spinała brązowe włosy w kok. Wydawało się, że odkąd się poznali była wciąż taka sama — niewinna, wesoła i niewielka. Przy bracie to wrażenie potęgowało się. Chociaż na twarzy można było dostrzec liczne podobieństwa, był dużo wyższy i najbardziej umięśniony z całego zespołu. Przypominali małe dzieci, które cieszą się, że mogą się razem bawić i nie potrzebują niczego więcej.
Peter zauważył, że sposób, w jaki Lena tańczyła z obcym chłopakiem był kompletnie inny. Jej partner obłapiał wzrokiem jej ruchy i próbował być jak najbliżej. Na szczęście dziewczyna zachowywała odpowiedni dystans i trochę ignorowała jego obecność, ale Peterowi to i tak nie wystarczało. Podszedł do nich.
— Odbijam! — wrzasnął do chłopaka z uśmiechem i odciągnął Lenę na bok, ale ona najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy z bycia obserwowaną.
— Ty tańczysz? — przekrzyczała muzykę. Wzruszył ramionami i zaczął wygłupiać się na parkiecie. Dziewczyna zaśmiała się i oboje przystąpili do kompromitujących układów, przyciągając uwagę otoczenia, ale świetnie się bawiąc.
***
Jason wpatrywał się tępo w sufit. Kładąc się na łóżku, skotłował pościel, co psuło wizualnie jego idealnie czysty pokój, ale nawet jego wrodzona nerwica natręctw nie miała wtedy ochoty na funkcjonowanie. Wciąż analizował wszystkie wersje, do jakich udało mu się dotrzeć i konfrontował je z własnymi wspomnienia. Co najmniej jeden element tej całej układanki musiał być nieprawdziwy, bo nie mógł logicznie połączyć ich wszystkich w całość. Najmniej pasowała mu wersja Sue, ale nie wierzył, by kobieta go okłamała. Była zbyt dobroduszna i prostolinijna, ale to mogło wiązać się z tym, że sama nie zna prawdy i zwyczajnie wierzy w to, co mu powiedziała.
Jego ojciec z pewnością był znanym naukowcem, który bardzo aktywnie działał w WI. Jason nie znał jego nazwiska, więc ciężko było mu dowiedzieć się o nim czegokolwiek więcej. Bardzo prawdopodobne było to, że od kilku lat nie żył, choć chłopak nie brał tego za pewnik. Po raz ostatni widział go, gdy miał kilka lat i ta twarz zdążyła się dawno zamazać w jego pamięci. Jego opiekunki mówiły mu wciąż, że jest zajęty albo bardzo chory. Właściwie powtarzały te dwie wersje na zmianę, aż w końcu oznajmiono mu, że weźmie udział w specjalnym programie dla uzdolnionych dzieci. Powody takiej decyzji ojca nie były mu znane, ale niespecjalnie go obchodziły. Nienawidził go odkąd po raz pierwszy obudził się w białym pomieszczeniu z bransoletką na nadgarstku. Liczyła się tylko prawda i Jason czuł, że w końcu do niej dotrze.
Gdy kolejnego dnia pracował w laboratorium, kompletnie nie mógł się skupić. Razem z Sue mieli indywidualne zajęcia, które aktualnie realizowali na poziomie studenckim. Pracowali wspólnie nad posiewami, a co jakiś czas zaglądał do nich Lewis i udzielał niezbędnych porad. Sue była wyraźnie zmęczona po nocnym wypadzie, więc pierwszą połowę zajęć spędzili w ciszy.
— Pamiętasz swoje wujostwo? — zapytał w końcu, bo poczuł, że od natłoku myśli jego głowa może eksplodować. Potwierdziła ruchem głowy. — Myślisz, że ciągle żyją?
— Mam nadzieję. Jeśli tak, to są pewnie w wieku Sue i Lewisa.
— A gdybyś ich spotkała? Co wtedy? — Starał się wypowiedzieć to pytania obojętnie i dla lepszego efektu zerknął przez mikroskop, udając, że to, co tam widzi, jest całkiem fascynujące.
— Nie zastanawiałam się nad tym — odpowiedziała po chwili zastanowienia. — Wszystko z tobą w porządku?
— Tak, tak — wzruszył ramionami. — Też na pewno myślisz czasem nad takimi rzeczami — dodał, siląc się na uśmiech, co wyraźnie ją uspokoiło. Odwzajemniła go i wrócili do swojej pracy, rozmawiając już o czymś innym.
Do końca zajęć katował się, że w ogóle zaczął taki temat. Z jednej strony wiedział, że do prawdy musi dojść samodzielnie i nie chciał okazywać swojej słabości. Ale z drugiej bardzo potrzebował rozmowy. Na szczęście Susan nie była osobą zbyt domyślną, kiedy chodziło o kontakty międzyludzkie, więc problem powinien zniknąć. Dlaczego  Jason wciąż o nim myślał? Może w duchu liczył, że dziewczyna jednak się domyśli i będzie mógł powiedzieć jej wszystko, bo sama dokładnie go wypyta. Jakiś twardy głos w jego głowie wciąż przekonywał, że takie zwierzenia w niczym nie pomogą i ma to tłumić w sobie już do końca swojego amatorskiego dochodzenia. Sue tylko by się martwiła, a reszta mogłaby go dobrze nie zrozumieć. Musiał to zachować w tajemnicy.
***
— Najwyższa pora zdjąć im bransoletki już na stałe — oznajmił Thomas Warren przed elitą firmy.
— Absolutnie — odpowiedział Lewis błyskawicznie. — Potrzebują więcej ćwiczeń nad sobą.
— Zgadza się. Ale w praktyce.
— Thomas... — westchnął starzec ze zrezygnowaniem, ale nie chciał tak otwarcie negować jego decyzji w obecności podwładnych. Cała piątka od kilku lat nosiła nowe opaski, które pozwalały im używać ograniczonej części mocy. Próby całkowitego ich zdjęcia odbyły się tylko dwa razy z trzyletnią przerwą pomiędzy. Pierwsza z nich pokazała, że tak małe dzieci zwyczajnie nie są gotowe na kontrolowanie takich zdolności, ale na szczęście bez większych szkód. Druga zakończyła się dużo gorzej.
— Kolejny projekt, w który chcę zaangażować naszą drużynę, wymaga, aby mogli w pełni wykorzystać swoje zdolności.
— Wszyscy wiemy, jak skończyło się to ostatnim razem — odparł Lewis i zauważył aprobatę na twarzy większości zebranych.
— To wielkie ryzyko — odezwał się ktoś i rozległy się szepty.
— Które w końcu musi zostać podjęte — wtrącił Thomas stanowczo. — Nie podejmuję takiej decyzji ze względu na zachciankę, tylko w obliczu próby, jaka czeka ich w najbliższej przyszłości. Im szybciej zaczną się przygotowywać, tym lepiej dla całej operacji.
Spora część zebranych nie miała pojęcia, o jakie przedsięwzięcie chodzi, więc mężczyzna celowo rozpoczął zebranie właśnie w taki sposób. Gdy dostrzegł zainteresowanie w oczach pracowników, zaczął wyjaśniać całą sprawę. Na pierwszą część opowieści Lewis wyłączył się, bo sam należał do tej węższej grupy wtajemniczonych w szczegóły. Przerażało go jak bardzo śmiały stał się Thomas, odkąd odziedziczył firmę ojca na własność. Był stosunkowo młody, brakowało mu doświadczenia i pokory. Ale co mógł z tym zrobić staruszek, którego zdanie prawie zupełnie przestało się liczyć po śmierci prawdziwego założyciela firmy?
— Co więcej wczoraj na japońskim portalu społecznościowym pojawił się filmik. Oczywiście odpowiednie służby natychmiast usunęły go z sieci i dotarły do jego autora. — Te słowa zwróciły uwagę Lewisa.
Film trwał zaledwie pół minuty, ale nikomu ze zgromadzonych nie trzeba było ani sekundy więcej. Mężczyzna dwukrotnie wyższy od ludzi dookoła, z nienaturalnie rozbudowanę muskulaturą, rozglądał się dookoła. Wyglądał na dość zdezorientowanego, a tłum szybko rozrzedzał się, odsłaniając go w całości. Nikt nie wpadł jeszcze w panikę, bo mutant właściwie nie ruszał się zbyt gwałtownie. Wydawał przerażające, charczące odgłosy, jakby chciał coś powiedzieć, ale jednocześnie się krztusił. Ludzie odsuwali się jak najdalej, a ich zaniepokojone rozmowy stawały się coraz głośniejsze. Wydawało się, że na tym właściwie się zakończy, ale do mężczyzny podszedł policjant, a ten odtrącił go niedbałym ruchem ręki, odrzucając go dobrych parę metrów od siebie jak szmacianą lalkę. Wtedy dało się słyszeć pierwsze wrzaski, a niektórzy zaczęli biec. To tylko dolało oliwy do ognia. Potwór dwoma sprawnymi krokami dotarł do dość niskiej kobiety i podniósł ją na wysokość własnej twarzy. Wtedy wybuchła właściwa panika i mimo ogólnej wrzawy i trzęsącego się obrazu, ostatnie sekundy filmu pokazywały wyraźnie, jak mężczyzna wgryza się jej w szyję, a po jego ogromnych rękach spływa jej krew.
— To jest chyba wystarczający powód, żeby zacząć działać. — Thomas przerwał ciszę, która ogarnęła salę na dłuższą chwilę.
— Czyli dysponujemy w sumie jednym rysunkiem, zeznaniami konkurencyjnej firmy i krótkim filmem? — zapytał ktoś z tyłu.
— Sugeruje pan, że to oszustwo?
— Nic nie sugeruję — zaprzeczył pytany natychmiast. — Ale myślę, że nie powinniśmy wykluczać takiej możliwości.
— I nie wykluczamy. — Głos Thomasa był już łagodniejszy, widząc, że film podziałał na wyobraźnię pracowników. Nawet Lewis wyglądał na dość niepewnego. — Ostatecznym dowodem będzie konfrontacja naszego zespołu z mutantem. — Po tych słowach skinął głową na Jamesa Rossa, który siedział za nim, a ten zabrał głos.
— Z dumą oznajmiam, że powierzono mi rolę przewodniczącego tego przedsięwzięcia.
Lewis uniósł brwi. Wcześniej nic związanego z piątką podopiecznych nie miało specjalnie wyznaczanego koordynatora, bo był nim on sam. Był zresztą jedynym żyjącym współtwórcą całego pomysłu. Nie przypominał sobie oficjalnej degradacji z tego stanowiska.
— Pierwsza kwestia to oczywiście odpowiednie przygotowanie naszego zespołu do zdjęcia bransoletek. Sam poczyniłem ku temu pewne kroki, organizując dla nich dodatkowe zajęcia wprowadzające w świat mediów.
— To z pewnością bardzo ułatwi im kontrolowanie ich zdolności — zauważył Lewis złośliwie i na sali rozległy się pojedyncze chichoty.
— Dlatego właśnie zwracam się do was. Do specjalistów. — James ani na chwilę nie wypadł z roli. —Trzeba zreorganizować ich plan zajęć. Na jakiś czas trzeba będzie zrezygnować z kilku wspólnie wybranych lekcji, a zastąpić je bardziej potrzebnymi. Jednym z problemów jest miejsce konfrontacji. Obiekt naturalnie przebywa teraz gdzieś na terenie Japonii, a dla konkurencji to bardzo korzystne zrobić z nas japońskich superbohaterów. Tego chcemy oczywiście uniknąć. Najlepiej byłoby przeprowadzić tę konfrontację tu, w Ameryce. Otrzymaliśmy prototypy specjalnych kombinezonów dla całej piątki prosto z Japonii, co stanowi pierwszą ratę zapłaty za pomoc, jakiej tym projektem udzielamy. Wypróbujemy je już na kolejnej misji najemnej i będzie trzeba poprawić różne niezgodności, jeśli się takie pojawią. To są oczywiście główne kwestie, a istnieją również sprawy mniejsze. Tradycyjnie sugeruję podzielić się na grupy, żeby sprawniej wszystko przeprowadzić.
— Powiadomcie swoich bliskich, że dzisiaj każde z was angażuje się w przełomowy projekt i być może nie wrócicie na noc do domów — polecił Thomas. — Czeka nas pracowity czas, ale wspólnie będziemy obserwować imponujące efekty. Na razie wróćcie do swoich obowiązków i czekajcie na wezwanie. — Gdy pracownicy zaczęli zbierać do wyjścia, Lewis nawet nie drgnął. Thomas natychmiast to zauważył. — Lewis, chciałbym zamienić z tobą parę słów. — Starzec nie mógł się powstrzymać od cichego parsknięcia śmiechem.
— Rozumiem, że zostanę przydzielony do grupy sprzątającej łazienki? — zapytał Lewis ironicznie, gdy zostali w dwójkę.
— Spodziewałem się, że ciężko będzie ci się z tym pogodzić, ale firma siłą rzeczy musi być innowacyjna. Nie możesz w nieskończoność powstrzymywać ich potencjału. Zmiany są naturalne — powiedział bez skrępowania, mimo że dzieliła ich spora różnica wieku.
— Twój ojciec...
— Nie waż się powoływać na mojego ojca — przerwał mu natychmiast. — Mój ojciec nie żyje od sześciu lat i nawet na łożu śmierci kwestionował moje decyzje. Od tamtej pory ty próbujesz nim być.
— Założył to miejsce i od samego początku pracował nad jego renomą! Jego sprzeciw był wyrazem troski o ciebie i o firmę. Jeśli cokolwiek kwestionował, jestem pewien, że miał swoje powody.
— Troski — prychnął Thomas. — Był zapatrzonym w siebie egoistą z przerośniętym ego.
— A ty stajesz się taki sam — zakończył Lewis i opuścił salę.
***
— Śmieszne uczucie — skomentował Peter, gdy wszyscy byli już ubrani w swoje nowe stroje.
— Jest jakiś taki lekki — powiedziała Lena.
— Ale wydaje się wytrzymały — dodał Jason. Wspólnie dyskutowali nad obcisłymi, szarymi kombinezonami z czarnymi literami WI na plecach. Swój niezbędny sprzęt mieli przypięty do czarnych pasów, a do ich stroju po raz pierwszy dołączono hełmy, przypominające trochę kaski motocyklistów.
— Załóżcie je i sprawdźcie, czy komunikatory działają — polecił James otoczony sztabem specjalistów. Gdy piątka zaczęła się bawić funkcjami nowego sprzętu, James kazał jednemu z pracowników notować swoje uwagi, które mówił ściszonym głosem, by zespół ich nie słyszał. — Susan jest zdecydowanie za drobna, chociaż... to może przyciągać uwagę. Peter jest wysoki, smukły. Prezentuje się chyba najlepiej. Chociaż Max z taką muskulaturą... Ale Jason jest zdecydowanie za niski. Na Lenie wszystko pociągająco leży, ale też mogłaby być trochę wyższa.
Już kolejnego dnia miała się odbyć generalna próba nowych kombinezonów. James wybrał się wraz z zespołem na misję najemną, aby obserwować jak wyglądają w trakcie walki. Oczywiście planował to robić w bezpiecznym vanie z dala od właściwej akcji. Od kilku tygodni zespół rozbijał pewien gang, aresztując kolejno najważniejszych jego przedstawicieli. Każdy kolejny wyjawiał kryjówkę następnego na przesłuchaniach, w których naturalnie nastolatkowie nie brali już udziału. Ich zadaniem było wdarcie się do miejsca pobytu poszukiwanej osoby i aresztowanie jej.
Zazwyczaj z zamkiem mocował się Jason, bo jemu najczęściej udawało się otwierać drzwi bez włączania alarmów. Tak było również tym razem. Komunikatorem posługiwał się nie tylko Richard, ale również James — słyszał więc wszystko doskonale i mógł wydawać zespołowi polecenia. Zaskakująco długo milczał, ale właściwie nie za wiele było do powiedzenia, gdy kroczyli ostrożnie w ciemności przyparci do jednej ze ścian. Hełmy automatycznie włączyły noktowizory, co wytrąciło zespół ze skupienia. Wymienili spojrzenia i choć nie widzieli swoich twarzy, wręcz czuli w powietrzu ekscytację płynącą z nich wszystkich. Nagle z górnych kondygnacji dało się słyszeć donośny trzask.
— Stać — polecił Richard do komunikatora, chociaż zrobili to bezwiednie jeszcze zanim skończył wypowiadać wyraz. — Podgląd z ich kamer praktycznie nic teraz daje, bo wszędzie jest tak ciemno, więc na razie na niewiele wam się przydam.
— Pułapka? — zapytał James podekscytowanym głosem. Wyglądał wręcz komicznie — okrągły, niski i łysy z karykaturalnie niewielką słuchawką w uchu. Jego oczy aż płonęły, gdy próbował dostrzec cokolwiek na podglądzie.
— Nie.  — Richard bezlitośnie zgasił jego entuzjazm. — Jest środek nocy, pewnie wszyscy śpią.
— Przecież ma ochronę...
— To nie baza Jamesa Bonda. Ochroniarze też muszą spać. Prosiłbym o nieodzywanie się bez powodu, bo to niekorzystne dla zespołu.
Na te słowa nastolatkowie zdusili chichot, ale uwaga Richarda przyniosła pożądany efekt. Szli więc dalej w ciszy. Kierowali się planem budynku, który mogli obejrzeć w dowolnym momencie na hełmie, co było jego kolejną rewelacyjną cechą. Rozległ się kolejny trzask i zza rogu wyłonił się strumień światła.
— Stop. — Komenda Richarda znów okazała się zbędna. W ich kierunku leniwym krokiem zmierzał mężczyzna z latarką. Widzieli dokładnie kształt jego sylwetki i słyszeli miarowy stukot ciężkich butów. — Lena i Max ogłuszają, reszta wymija i idzie dalej.
Poruszali się niczym cienie i James był pod wrażeniem, że nie słyszy nawet ich oddechów. Zgodnie z poleceniem trzy osoby bezszelestnie minęły się ze strażnikiem, a pozostała dwójka czekała na niego w bezruchu. Gdy tylko zbliżył się na wyciągnięcie ręki, Lena zwinnym ruchem obróciła go tyłem do siebie, unieruchamiając mu ręce. Max błyskawicznie zatkał mu usta, a drugą dłoń przyłożył do serca. Poczuł mrowienie w palcach i posłał delikatny impuls elektryczny, który pozbawił mężczyznę świadomości. Wspólnie ostrożnie ułożyli go przy ścianie i ruszyli dalej. James czuł, że akcja była imponująca, ale zdecydowanie za mało zjawiskowa. Jednak na razie postanowił się powstrzymać od komentarza.
Jason mocował się już z kolejnym zamkiem, co oznaczało, że przeszli przez hall, który stanowił najdłuższy odcinek całego budynku.
— Cholera — zaklął pod nosem, gdy budynek wypełnił donośny dźwięk alarmu. Właściwie żadne z nich specjalnie nie przejęło się takim obrotem sprawy. Była to kolejna z setek takich misji i niewiele było w stanie ich zaskoczyć.
— No dobra, przynajmniej na górze pozapalali światła — mruknął Richard, obserwując ekran. — Jason i Susan lecą na górę, a reszta oczyszcza im drogę.
— Nie! — zaprotestował James natychmiast. — Peter musi dokonać aresztowania. Niech cała reszta go osłania.
— Co za różnica?! — krzyknął Max do komunikatora, gdy rośli mężczyźni otaczali ich, celując bronią.
— Róbcie, co mówi — westchnął Richard z rezygnacją, ale posłał mężczyźnie złowrogie spojrzenie. Jednak James nie przejął się tym, bo postanowił przejąć inicjatywę i w takiej roli czuł się znakomicie.
Zespół przystąpił do realizowania zadania po tym krótkim wahaniu. Lena skupiła się najbardziej jak potrafiła i pistolety zaczęły trząść się w rękach przeciwników. Zdumieni mężczyźni nie byli nawet w stanie poprawnie ułożyć palca na spuście, a reszta nie dała im nawet czasu na zastanowienie. Od razu przystąpili do ataku wręcz, a Peter zgodnie z poleceniem przebił się do kolejnego pomieszczenia i pomknął przed siebie. Tam czekało na niego pięciu rosłych strażników.
— Przydałby się ktoś do pomocy — zakomunikował, ale James pokręcił głową.
— Pokonaj ich sam.
— To straszna strata czasu — westchnął, ale posłuchał.
— Cała reszta ma walczyć wolniej. — James czuł się niemal jak Bóg.
— Co proszę?! — wrzasnął Jason, szarpiąc się z przeciwnikiem.
— Nie bądźcie tacy dominujący. Max daj się teraz uderzyć.
— To jakieś szaleństwo — warknął Richard, patrząc na mężczyznę z niedowierzaniem. — Nie masz pojęcia...
— Kwestionujesz moje decyzje? — zapytał James jadowicie. — Testujemy teraz nowe kombinezony, więc Max ma się w tej chwili dać uderzyć — skłamał gładko. Zespół był kompletnie wytrącony z równowagi. Nagle walczyli dużo mniej zdecydowanie i wymieniali zdezorientowane spojrzenia, nie do końca wiedząc, co właściwie mają robić. Od wielu lat polecenia wydawał Richard i do tego byli już przyzwyczajeni. — Unieważnię tę misję w tej chwili, jeśli nie wykonacie mojego polecenia — oznajmił James twardo.
— Serio?! — Max nie wierzył w to, co się właśnie działo.
— Serio — poddał się Richard, będąc w równie wielkim szoku.
Max przestał atakować, ale instynktownie wciąż się bronił. Dopiero po kilkunastu sekundach poczuł mocne kopnięcie w brzuch, które sprawiło, że aż się zgiął. Przeciwnik zmotywowany nagłą przewagą nie przestawał atakować i chłopak dzielnie przyjął jeszcze kilka ciosów, ale w końcu nie wytrzymał i powalił mężczyznę na ziemię.
— I czemu to miało służyć? — warknął Max, ale nie otrzymał odpowiedzi. Susan podbiegła do niego i złapała za ramię, chcąc jakoś wesprzeć brata. Nie pozostał już nikt zdolny do podjęcia walki z nastolatkami, więc zespół ruszył na pomoc Peterowi.
— Tylko Lena. Reszta na razie zostaje — powiedział James.
— I mamy tu tak bezczynnie czekać? — Max był już wyraźnie wściekły.
— Dopiero co uporałem się z piątką, a dalej na pewno jest ich dużo więcej! — odezwał się Peter do komunikatora. — Zanim się przez nich przebiję, zdążą go tam jakoś ewakuować!
— Tylko Lena — powtórzył ostro James. — Macie wykonywać polecenia. Pozostała trójka obstawia trzy wyjścia ewakuacyjne.
Rozdzielili się szybko, będąc przekonani, że zakończenie akcji pozostaje w rękach Petera, ewentualnie z niewielką pomocą Leny. Reszta spędzi ten czas bezczynnie, co było w ich mniemaniu ogromną i zupełnie niepotrzebną stratą czasu. Richard bębnił nerwowo w blat, obserwując jak poszukiwany jest prowadzony do jednego z wyjść ewakuacyjnych, a Lena dogania Petera i są już niemal bliscy schwytania uciekinierów. Drogę zagrodziło im ostatnich dwóch strażników.
— Max, zaraz poszukiwany i jeden strażnik wyjdą wyjściem, które obstawiasz — ostrzegł Richard, ale chłopak nie zareagował. Dalej spacerował nieuważnie wyraźnie zdenerwowany całą sytuacją. James przyglądał się temu z delikatnym uśmieszkiem. — Wyłączyłeś mój komunikator... — Richard zorientował się jednak o sekundę za późno. Strażnik z hukiem otworzył drzwi i niemal od razu otworzył ogień w stronę Maxa.



Szkoła mnie pożarła, was pewnie też. Staram się czytać, co tam u was i pisać, żeby tu nie było zastoju, ale nie ukrywam, że czasu za wiele na to nie ma. Pojawiła się nowa zakładka, którą będę uzupełniać. Dzięki za komentarze pod poprzednim rozdziałem i miłego weekendu! :D

1 komentarz:

  1. A więc uporałam się ze wszystkim, co do tej pory opublikowałaś tutaj. Nie wiem, czy może niezbyt dobrze się skupiłam podczas czytania, ale w każdym razie jeszcze nie najlepiej odnajduję się w tej historii. To dopiero jednak tylko kilka rozdziałów, pewnie wkrótce wszystko mi się rozjaśni. Póki co historia mi się podoba, wygląda na to, że dobrze ją konstruujesz. Ciekawią mnie te wszystkie ćwiczenia, jakie przechodzą bohaterowie, Thomas Warren nie wydaje się zbyt sympatycznym człowiekiem oczywiście, ale przyznam, że jego postać bardzo mnie przyciąga. Jestem ciekawa, co jeszcze wymyśli i postanowi.
    Pozdrawiam i czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń