środa, 4 stycznia 2017

2. Nowy dowódca.

Wchodzenie do klubów z odpowiednimi  umiejętnościami było zadaniem banalnym. Szczególnie, gdy chodziło o umiejętności nabyte wskutek jedynego w swoim rodzaju eksperymentu. Zwykle zakradali się tylnym wejściem albo odwracali uwagę bramkarzy. Starali się chodzić w różne miejsca, żeby nigdzie nie zostać rozpoznanym. Okazja, by wyrwać się na noc do kluby, nadarzała się bardzo rzadko, dlatego w drodze cała czwórka zawzięcie dyskutowała, dlaczego Jason z niej nie skorzystał.
Na alkohol w klubie wydali niemal całe swoje tygodniówki, które dostawali od Sue. Nie mogli użyć pieniędzy od WI, bo musieliby dostarczyć paragon, a na takie wydatki raczej nie mieli pozwolenia. Właściwie nigdy się o to nie zapytali, ale bojąc się odmowy, po prostu uczynili z tego swoją małą tajemnicę.
Dziewczynom wystarczyło kilka łyków piwa, żeby zająć środek parkietu. Obie świetnie się bawiły, kompletnie nie przejmując się, co pomyślą inni — i tak nie mogły z nikim zawrzeć stałej znajomości. Chłopcy woleli degustować alkohol, a tańczyli bardzo rzadko, dlatego też od razu wzięli się do roboty. Kiedy do Leny podszedł jakiś chłopak i zaczął odciągać ją od Susan, by z nim zatańczyła, Peter zmrużył tylko oczy i sam wypił dwie kolejki pod rząd.
— Nie tak szybko! — wrzasnął Max z uśmiechem, usiłując przekrzyczeć muzykę. Peter odwzajemnił uśmiech, ale wciąż kątem oka obserwował, jak mają się sprawy na parkiecie. Max w przypływie alkoholowego szczęścia zerwał się nagle i porwał swoją siostrę do tańca. Kompletnie nie czuł rytmu, ale obracał ją i podnosił, a ona niemal płakała ze śmiechu. Była drobną dziewczyną, która zawsze spinała brązowe włosy w kok. Wydawało się, że odkąd się poznali była wciąż taka sama — niewinna, wesoła i niewielka. Przy bracie to wrażenie potęgowało się. Chociaż na twarzy można było dostrzec liczne podobieństwa, był dużo wyższy i najbardziej umięśniony z całego zespołu. Przypominali małe dzieci, które cieszą się, że mogą się razem bawić i nie potrzebują niczego więcej.
Peter zauważył, że sposób, w jaki Lena tańczyła z obcym chłopakiem był kompletnie inny. Jej partner obłapiał wzrokiem jej ruchy i próbował być jak najbliżej. Na szczęście dziewczyna zachowywała odpowiedni dystans i trochę ignorowała jego obecność, ale Peterowi to i tak nie wystarczało. Podszedł do nich.
— Odbijam! — wrzasnął do chłopaka z uśmiechem i odciągnął Lenę na bok, ale ona najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy z bycia obserwowaną.
— Ty tańczysz? — przekrzyczała muzykę. Wzruszył ramionami i zaczął wygłupiać się na parkiecie. Dziewczyna zaśmiała się i oboje przystąpili do kompromitujących układów, przyciągając uwagę otoczenia, ale świetnie się bawiąc.
***
Jason wpatrywał się tępo w sufit. Kładąc się na łóżku, skotłował pościel, co psuło wizualnie jego idealnie czysty pokój, ale nawet jego wrodzona nerwica natręctw nie miała wtedy ochoty na funkcjonowanie. Wciąż analizował wszystkie wersje, do jakich udało mu się dotrzeć i konfrontował je z własnymi wspomnienia. Co najmniej jeden element tej całej układanki musiał być nieprawdziwy, bo nie mógł logicznie połączyć ich wszystkich w całość. Najmniej pasowała mu wersja Sue, ale nie wierzył, by kobieta go okłamała. Była zbyt dobroduszna i prostolinijna, ale to mogło wiązać się z tym, że sama nie zna prawdy i zwyczajnie wierzy w to, co mu powiedziała.
Jego ojciec z pewnością był znanym naukowcem, który bardzo aktywnie działał w WI. Jason nie znał jego nazwiska, więc ciężko było mu dowiedzieć się o nim czegokolwiek więcej. Bardzo prawdopodobne było to, że od kilku lat nie żył, choć chłopak nie brał tego za pewnik. Po raz ostatni widział go, gdy miał kilka lat i ta twarz zdążyła się dawno zamazać w jego pamięci. Jego opiekunki mówiły mu wciąż, że jest zajęty albo bardzo chory. Właściwie powtarzały te dwie wersje na zmianę, aż w końcu oznajmiono mu, że weźmie udział w specjalnym programie dla uzdolnionych dzieci. Powody takiej decyzji ojca nie były mu znane, ale niespecjalnie go obchodziły. Nienawidził go odkąd po raz pierwszy obudził się w białym pomieszczeniu z bransoletką na nadgarstku. Liczyła się tylko prawda i Jason czuł, że w końcu do niej dotrze.
Gdy kolejnego dnia pracował w laboratorium, kompletnie nie mógł się skupić. Razem z Sue mieli indywidualne zajęcia, które aktualnie realizowali na poziomie studenckim. Pracowali wspólnie nad posiewami, a co jakiś czas zaglądał do nich Lewis i udzielał niezbędnych porad. Sue była wyraźnie zmęczona po nocnym wypadzie, więc pierwszą połowę zajęć spędzili w ciszy.
— Pamiętasz swoje wujostwo? — zapytał w końcu, bo poczuł, że od natłoku myśli jego głowa może eksplodować. Potwierdziła ruchem głowy. — Myślisz, że ciągle żyją?
— Mam nadzieję. Jeśli tak, to są pewnie w wieku Sue i Lewisa.
— A gdybyś ich spotkała? Co wtedy? — Starał się wypowiedzieć to pytania obojętnie i dla lepszego efektu zerknął przez mikroskop, udając, że to, co tam widzi, jest całkiem fascynujące.
— Nie zastanawiałam się nad tym — odpowiedziała po chwili zastanowienia. — Wszystko z tobą w porządku?
— Tak, tak — wzruszył ramionami. — Też na pewno myślisz czasem nad takimi rzeczami — dodał, siląc się na uśmiech, co wyraźnie ją uspokoiło. Odwzajemniła go i wrócili do swojej pracy, rozmawiając już o czymś innym.
Do końca zajęć katował się, że w ogóle zaczął taki temat. Z jednej strony wiedział, że do prawdy musi dojść samodzielnie i nie chciał okazywać swojej słabości. Ale z drugiej bardzo potrzebował rozmowy. Na szczęście Susan nie była osobą zbyt domyślną, kiedy chodziło o kontakty międzyludzkie, więc problem powinien zniknąć. Dlaczego  Jason wciąż o nim myślał? Może w duchu liczył, że dziewczyna jednak się domyśli i będzie mógł powiedzieć jej wszystko, bo sama dokładnie go wypyta. Jakiś twardy głos w jego głowie wciąż przekonywał, że takie zwierzenia w niczym nie pomogą i ma to tłumić w sobie już do końca swojego amatorskiego dochodzenia. Sue tylko by się martwiła, a reszta mogłaby go dobrze nie zrozumieć. Musiał to zachować w tajemnicy.
***
— Najwyższa pora zdjąć im bransoletki już na stałe — oznajmił Thomas Warren przed elitą firmy.
— Absolutnie — odpowiedział Lewis błyskawicznie. — Potrzebują więcej ćwiczeń nad sobą.
— Zgadza się. Ale w praktyce.
— Thomas... — westchnął starzec ze zrezygnowaniem, ale nie chciał tak otwarcie negować jego decyzji w obecności podwładnych. Cała piątka od kilku lat nosiła nowe opaski, które pozwalały im używać ograniczonej części mocy. Próby całkowitego ich zdjęcia odbyły się tylko dwa razy z trzyletnią przerwą pomiędzy. Pierwsza z nich pokazała, że tak małe dzieci zwyczajnie nie są gotowe na kontrolowanie takich zdolności, ale na szczęście bez większych szkód. Druga zakończyła się dużo gorzej.
— Kolejny projekt, w który chcę zaangażować naszą drużynę, wymaga, aby mogli w pełni wykorzystać swoje zdolności.
— Wszyscy wiemy, jak skończyło się to ostatnim razem — odparł Lewis i zauważył aprobatę na twarzy większości zebranych.
— To wielkie ryzyko — odezwał się ktoś i rozległy się szepty.
— Które w końcu musi zostać podjęte — wtrącił Thomas stanowczo. — Nie podejmuję takiej decyzji ze względu na zachciankę, tylko w obliczu próby, jaka czeka ich w najbliższej przyszłości. Im szybciej zaczną się przygotowywać, tym lepiej dla całej operacji.
Spora część zebranych nie miała pojęcia, o jakie przedsięwzięcie chodzi, więc mężczyzna celowo rozpoczął zebranie właśnie w taki sposób. Gdy dostrzegł zainteresowanie w oczach pracowników, zaczął wyjaśniać całą sprawę. Na pierwszą część opowieści Lewis wyłączył się, bo sam należał do tej węższej grupy wtajemniczonych w szczegóły. Przerażało go jak bardzo śmiały stał się Thomas, odkąd odziedziczył firmę ojca na własność. Był stosunkowo młody, brakowało mu doświadczenia i pokory. Ale co mógł z tym zrobić staruszek, którego zdanie prawie zupełnie przestało się liczyć po śmierci prawdziwego założyciela firmy?
— Co więcej wczoraj na japońskim portalu społecznościowym pojawił się filmik. Oczywiście odpowiednie służby natychmiast usunęły go z sieci i dotarły do jego autora. — Te słowa zwróciły uwagę Lewisa.
Film trwał zaledwie pół minuty, ale nikomu ze zgromadzonych nie trzeba było ani sekundy więcej. Mężczyzna dwukrotnie wyższy od ludzi dookoła, z nienaturalnie rozbudowanę muskulaturą, rozglądał się dookoła. Wyglądał na dość zdezorientowanego, a tłum szybko rozrzedzał się, odsłaniając go w całości. Nikt nie wpadł jeszcze w panikę, bo mutant właściwie nie ruszał się zbyt gwałtownie. Wydawał przerażające, charczące odgłosy, jakby chciał coś powiedzieć, ale jednocześnie się krztusił. Ludzie odsuwali się jak najdalej, a ich zaniepokojone rozmowy stawały się coraz głośniejsze. Wydawało się, że na tym właściwie się zakończy, ale do mężczyzny podszedł policjant, a ten odtrącił go niedbałym ruchem ręki, odrzucając go dobrych parę metrów od siebie jak szmacianą lalkę. Wtedy dało się słyszeć pierwsze wrzaski, a niektórzy zaczęli biec. To tylko dolało oliwy do ognia. Potwór dwoma sprawnymi krokami dotarł do dość niskiej kobiety i podniósł ją na wysokość własnej twarzy. Wtedy wybuchła właściwa panika i mimo ogólnej wrzawy i trzęsącego się obrazu, ostatnie sekundy filmu pokazywały wyraźnie, jak mężczyzna wgryza się jej w szyję, a po jego ogromnych rękach spływa jej krew.
— To jest chyba wystarczający powód, żeby zacząć działać. — Thomas przerwał ciszę, która ogarnęła salę na dłuższą chwilę.
— Czyli dysponujemy w sumie jednym rysunkiem, zeznaniami konkurencyjnej firmy i krótkim filmem? — zapytał ktoś z tyłu.
— Sugeruje pan, że to oszustwo?
— Nic nie sugeruję — zaprzeczył pytany natychmiast. — Ale myślę, że nie powinniśmy wykluczać takiej możliwości.
— I nie wykluczamy. — Głos Thomasa był już łagodniejszy, widząc, że film podziałał na wyobraźnię pracowników. Nawet Lewis wyglądał na dość niepewnego. — Ostatecznym dowodem będzie konfrontacja naszego zespołu z mutantem. — Po tych słowach skinął głową na Jamesa Rossa, który siedział za nim, a ten zabrał głos.
— Z dumą oznajmiam, że powierzono mi rolę przewodniczącego tego przedsięwzięcia.
Lewis uniósł brwi. Wcześniej nic związanego z piątką podopiecznych nie miało specjalnie wyznaczanego koordynatora, bo był nim on sam. Był zresztą jedynym żyjącym współtwórcą całego pomysłu. Nie przypominał sobie oficjalnej degradacji z tego stanowiska.
— Pierwsza kwestia to oczywiście odpowiednie przygotowanie naszego zespołu do zdjęcia bransoletek. Sam poczyniłem ku temu pewne kroki, organizując dla nich dodatkowe zajęcia wprowadzające w świat mediów.
— To z pewnością bardzo ułatwi im kontrolowanie ich zdolności — zauważył Lewis złośliwie i na sali rozległy się pojedyncze chichoty.
— Dlatego właśnie zwracam się do was. Do specjalistów. — James ani na chwilę nie wypadł z roli. —Trzeba zreorganizować ich plan zajęć. Na jakiś czas trzeba będzie zrezygnować z kilku wspólnie wybranych lekcji, a zastąpić je bardziej potrzebnymi. Jednym z problemów jest miejsce konfrontacji. Obiekt naturalnie przebywa teraz gdzieś na terenie Japonii, a dla konkurencji to bardzo korzystne zrobić z nas japońskich superbohaterów. Tego chcemy oczywiście uniknąć. Najlepiej byłoby przeprowadzić tę konfrontację tu, w Ameryce. Otrzymaliśmy prototypy specjalnych kombinezonów dla całej piątki prosto z Japonii, co stanowi pierwszą ratę zapłaty za pomoc, jakiej tym projektem udzielamy. Wypróbujemy je już na kolejnej misji najemnej i będzie trzeba poprawić różne niezgodności, jeśli się takie pojawią. To są oczywiście główne kwestie, a istnieją również sprawy mniejsze. Tradycyjnie sugeruję podzielić się na grupy, żeby sprawniej wszystko przeprowadzić.
— Powiadomcie swoich bliskich, że dzisiaj każde z was angażuje się w przełomowy projekt i być może nie wrócicie na noc do domów — polecił Thomas. — Czeka nas pracowity czas, ale wspólnie będziemy obserwować imponujące efekty. Na razie wróćcie do swoich obowiązków i czekajcie na wezwanie. — Gdy pracownicy zaczęli zbierać do wyjścia, Lewis nawet nie drgnął. Thomas natychmiast to zauważył. — Lewis, chciałbym zamienić z tobą parę słów. — Starzec nie mógł się powstrzymać od cichego parsknięcia śmiechem.
— Rozumiem, że zostanę przydzielony do grupy sprzątającej łazienki? — zapytał Lewis ironicznie, gdy zostali w dwójkę.
— Spodziewałem się, że ciężko będzie ci się z tym pogodzić, ale firma siłą rzeczy musi być innowacyjna. Nie możesz w nieskończoność powstrzymywać ich potencjału. Zmiany są naturalne — powiedział bez skrępowania, mimo że dzieliła ich spora różnica wieku.
— Twój ojciec...
— Nie waż się powoływać na mojego ojca — przerwał mu natychmiast. — Mój ojciec nie żyje od sześciu lat i nawet na łożu śmierci kwestionował moje decyzje. Od tamtej pory ty próbujesz nim być.
— Założył to miejsce i od samego początku pracował nad jego renomą! Jego sprzeciw był wyrazem troski o ciebie i o firmę. Jeśli cokolwiek kwestionował, jestem pewien, że miał swoje powody.
— Troski — prychnął Thomas. — Był zapatrzonym w siebie egoistą z przerośniętym ego.
— A ty stajesz się taki sam — zakończył Lewis i opuścił salę.
***
— Śmieszne uczucie — skomentował Peter, gdy wszyscy byli już ubrani w swoje nowe stroje.
— Jest jakiś taki lekki — powiedziała Lena.
— Ale wydaje się wytrzymały — dodał Jason. Wspólnie dyskutowali nad obcisłymi, szarymi kombinezonami z czarnymi literami WI na plecach. Swój niezbędny sprzęt mieli przypięty do czarnych pasów, a do ich stroju po raz pierwszy dołączono hełmy, przypominające trochę kaski motocyklistów.
— Załóżcie je i sprawdźcie, czy komunikatory działają — polecił James otoczony sztabem specjalistów. Gdy piątka zaczęła się bawić funkcjami nowego sprzętu, James kazał jednemu z pracowników notować swoje uwagi, które mówił ściszonym głosem, by zespół ich nie słyszał. — Susan jest zdecydowanie za drobna, chociaż... to może przyciągać uwagę. Peter jest wysoki, smukły. Prezentuje się chyba najlepiej. Chociaż Max z taką muskulaturą... Ale Jason jest zdecydowanie za niski. Na Lenie wszystko pociągająco leży, ale też mogłaby być trochę wyższa.
Już kolejnego dnia miała się odbyć generalna próba nowych kombinezonów. James wybrał się wraz z zespołem na misję najemną, aby obserwować jak wyglądają w trakcie walki. Oczywiście planował to robić w bezpiecznym vanie z dala od właściwej akcji. Od kilku tygodni zespół rozbijał pewien gang, aresztując kolejno najważniejszych jego przedstawicieli. Każdy kolejny wyjawiał kryjówkę następnego na przesłuchaniach, w których naturalnie nastolatkowie nie brali już udziału. Ich zadaniem było wdarcie się do miejsca pobytu poszukiwanej osoby i aresztowanie jej.
Zazwyczaj z zamkiem mocował się Jason, bo jemu najczęściej udawało się otwierać drzwi bez włączania alarmów. Tak było również tym razem. Komunikatorem posługiwał się nie tylko Richard, ale również James — słyszał więc wszystko doskonale i mógł wydawać zespołowi polecenia. Zaskakująco długo milczał, ale właściwie nie za wiele było do powiedzenia, gdy kroczyli ostrożnie w ciemności przyparci do jednej ze ścian. Hełmy automatycznie włączyły noktowizory, co wytrąciło zespół ze skupienia. Wymienili spojrzenia i choć nie widzieli swoich twarzy, wręcz czuli w powietrzu ekscytację płynącą z nich wszystkich. Nagle z górnych kondygnacji dało się słyszeć donośny trzask.
— Stać — polecił Richard do komunikatora, chociaż zrobili to bezwiednie jeszcze zanim skończył wypowiadać wyraz. — Podgląd z ich kamer praktycznie nic teraz daje, bo wszędzie jest tak ciemno, więc na razie na niewiele wam się przydam.
— Pułapka? — zapytał James podekscytowanym głosem. Wyglądał wręcz komicznie — okrągły, niski i łysy z karykaturalnie niewielką słuchawką w uchu. Jego oczy aż płonęły, gdy próbował dostrzec cokolwiek na podglądzie.
— Nie.  — Richard bezlitośnie zgasił jego entuzjazm. — Jest środek nocy, pewnie wszyscy śpią.
— Przecież ma ochronę...
— To nie baza Jamesa Bonda. Ochroniarze też muszą spać. Prosiłbym o nieodzywanie się bez powodu, bo to niekorzystne dla zespołu.
Na te słowa nastolatkowie zdusili chichot, ale uwaga Richarda przyniosła pożądany efekt. Szli więc dalej w ciszy. Kierowali się planem budynku, który mogli obejrzeć w dowolnym momencie na hełmie, co było jego kolejną rewelacyjną cechą. Rozległ się kolejny trzask i zza rogu wyłonił się strumień światła.
— Stop. — Komenda Richarda znów okazała się zbędna. W ich kierunku leniwym krokiem zmierzał mężczyzna z latarką. Widzieli dokładnie kształt jego sylwetki i słyszeli miarowy stukot ciężkich butów. — Lena i Max ogłuszają, reszta wymija i idzie dalej.
Poruszali się niczym cienie i James był pod wrażeniem, że nie słyszy nawet ich oddechów. Zgodnie z poleceniem trzy osoby bezszelestnie minęły się ze strażnikiem, a pozostała dwójka czekała na niego w bezruchu. Gdy tylko zbliżył się na wyciągnięcie ręki, Lena zwinnym ruchem obróciła go tyłem do siebie, unieruchamiając mu ręce. Max błyskawicznie zatkał mu usta, a drugą dłoń przyłożył do serca. Poczuł mrowienie w palcach i posłał delikatny impuls elektryczny, który pozbawił mężczyznę świadomości. Wspólnie ostrożnie ułożyli go przy ścianie i ruszyli dalej. James czuł, że akcja była imponująca, ale zdecydowanie za mało zjawiskowa. Jednak na razie postanowił się powstrzymać od komentarza.
Jason mocował się już z kolejnym zamkiem, co oznaczało, że przeszli przez hall, który stanowił najdłuższy odcinek całego budynku.
— Cholera — zaklął pod nosem, gdy budynek wypełnił donośny dźwięk alarmu. Właściwie żadne z nich specjalnie nie przejęło się takim obrotem sprawy. Była to kolejna z setek takich misji i niewiele było w stanie ich zaskoczyć.
— No dobra, przynajmniej na górze pozapalali światła — mruknął Richard, obserwując ekran. — Jason i Susan lecą na górę, a reszta oczyszcza im drogę.
— Nie! — zaprotestował James natychmiast. — Peter musi dokonać aresztowania. Niech cała reszta go osłania.
— Co za różnica?! — krzyknął Max do komunikatora, gdy rośli mężczyźni otaczali ich, celując bronią.
— Róbcie, co mówi — westchnął Richard z rezygnacją, ale posłał mężczyźnie złowrogie spojrzenie. Jednak James nie przejął się tym, bo postanowił przejąć inicjatywę i w takiej roli czuł się znakomicie.
Zespół przystąpił do realizowania zadania po tym krótkim wahaniu. Lena skupiła się najbardziej jak potrafiła i pistolety zaczęły trząść się w rękach przeciwników. Zdumieni mężczyźni nie byli nawet w stanie poprawnie ułożyć palca na spuście, a reszta nie dała im nawet czasu na zastanowienie. Od razu przystąpili do ataku wręcz, a Peter zgodnie z poleceniem przebił się do kolejnego pomieszczenia i pomknął przed siebie. Tam czekało na niego pięciu rosłych strażników.
— Przydałby się ktoś do pomocy — zakomunikował, ale James pokręcił głową.
— Pokonaj ich sam.
— To straszna strata czasu — westchnął, ale posłuchał.
— Cała reszta ma walczyć wolniej. — James czuł się niemal jak Bóg.
— Co proszę?! — wrzasnął Jason, szarpiąc się z przeciwnikiem.
— Nie bądźcie tacy dominujący. Max daj się teraz uderzyć.
— To jakieś szaleństwo — warknął Richard, patrząc na mężczyznę z niedowierzaniem. — Nie masz pojęcia...
— Kwestionujesz moje decyzje? — zapytał James jadowicie. — Testujemy teraz nowe kombinezony, więc Max ma się w tej chwili dać uderzyć — skłamał gładko. Zespół był kompletnie wytrącony z równowagi. Nagle walczyli dużo mniej zdecydowanie i wymieniali zdezorientowane spojrzenia, nie do końca wiedząc, co właściwie mają robić. Od wielu lat polecenia wydawał Richard i do tego byli już przyzwyczajeni. — Unieważnię tę misję w tej chwili, jeśli nie wykonacie mojego polecenia — oznajmił James twardo.
— Serio?! — Max nie wierzył w to, co się właśnie działo.
— Serio — poddał się Richard, będąc w równie wielkim szoku.
Max przestał atakować, ale instynktownie wciąż się bronił. Dopiero po kilkunastu sekundach poczuł mocne kopnięcie w brzuch, które sprawiło, że aż się zgiął. Przeciwnik zmotywowany nagłą przewagą nie przestawał atakować i chłopak dzielnie przyjął jeszcze kilka ciosów, ale w końcu nie wytrzymał i powalił mężczyznę na ziemię.
— I czemu to miało służyć? — warknął Max, ale nie otrzymał odpowiedzi. Susan podbiegła do niego i złapała za ramię, chcąc jakoś wesprzeć brata. Nie pozostał już nikt zdolny do podjęcia walki z nastolatkami, więc zespół ruszył na pomoc Peterowi.
— Tylko Lena. Reszta na razie zostaje — powiedział James.
— I mamy tu tak bezczynnie czekać? — Max był już wyraźnie wściekły.
— Dopiero co uporałem się z piątką, a dalej na pewno jest ich dużo więcej! — odezwał się Peter do komunikatora. — Zanim się przez nich przebiję, zdążą go tam jakoś ewakuować!
— Tylko Lena — powtórzył ostro James. — Macie wykonywać polecenia. Pozostała trójka obstawia trzy wyjścia ewakuacyjne.
Rozdzielili się szybko, będąc przekonani, że zakończenie akcji pozostaje w rękach Petera, ewentualnie z niewielką pomocą Leny. Reszta spędzi ten czas bezczynnie, co było w ich mniemaniu ogromną i zupełnie niepotrzebną stratą czasu. Richard bębnił nerwowo w blat, obserwując jak poszukiwany jest prowadzony do jednego z wyjść ewakuacyjnych, a Lena dogania Petera i są już niemal bliscy schwytania uciekinierów. Drogę zagrodziło im ostatnich dwóch strażników.
— Max, zaraz poszukiwany i jeden strażnik wyjdą wyjściem, które obstawiasz — ostrzegł Richard, ale chłopak nie zareagował. Dalej spacerował nieuważnie wyraźnie zdenerwowany całą sytuacją. James przyglądał się temu z delikatnym uśmieszkiem. — Wyłączyłeś mój komunikator... — Richard zorientował się jednak o sekundę za późno. Strażnik z hukiem otworzył drzwi i niemal od razu otworzył ogień w stronę Maxa.

wtorek, 13 grudnia 2016

1. Maski.

— Walizka będzie ciężka, dlatego proponuję, żeby to Max ją wziął — tłumaczył im Richard w vanie. — Susan zostaje na dole, Lena obstawia tyły, a wy zabieracie pakunek i wracacie tutaj. Wszystko jest jasne, tak?
— Łatwizna — podsumował Peter, przeciągając się.
— Powiedzmy, ale w razie potrzeby jesteśmy w kontakcie, tak? — Wszyscy znudzeni kiwnęli głowami. Misje najemne zwykle wyglądały podobnie, a zespół czuł się pokrzywdzony, że musi wykonywać tak nużącą i prostą robotę. — Trochę skupienia! To że wygląda to łatwo, nie znaczy, że wszystko będzie szło zgodnie z planem.
— Wiadomo — odparł Jason, nie odrywając wzroku od gry na telefonie. Richard tylko westchnął i resztę drogi spędził na parowaniu komunikatorów.
Gdy weszli do budynku, uważnie obserwował ich na ekranie i kontrolował przebieg akcji. Wiedział, że jest to tradycyjnie zupełnie zbędne. Każde z nich potrafiło pokonać wręcz nawet kilku przeciwników na raz. Gdy działali jako zespół byli wręcz nie do powstrzymania. Jednak Richarda przerażało jak lekko do tego podchodzą. Wychowali się, nie napotykając żadnych trudności w swojej profesji. Byli jedyni w swoim rodzaju, więc był w stanie to zrozumieć, ale nie chciał, żeby przykre doświadczenia musiały uczyć ich profesjonalizmu.
— Co jest w środku? — sapnął Max do komunikatora.
— Gdyby mi takie rzeczy mówili, pewnie zażyczyłbym sobie trzy razy większej pensji.
***
Biuro Warren Industries mieściło się na szczycie oszklonego nowojorskiego wieżowca. Zajmowało zaledwie dwa duże pomieszczenia, w których przyjmowano interesantów. Właściwa praca firmy odbywała się daleko za miastem, a eksperymenty często prowadzono pod ziemią. Ale żeby można było się dowiedzieć, gdzie w ogóle szukać odpowiedniego budynku, należało najpierw udać się do biura. Tak musiał postąpić nawet reprezentant japońskiej firmy o podobnej renomie, co naturalnie bardzo go oburzyło. Czekał w poczekalni, aż nieco roztrzepany uczeń skończy swoje spotkanie w sprawie stażu i starał się nie okazywać otwarcie frustracji przed uroczą sekretarką, która oczywiście nie znała słowa po japońsku. Zmuszony był więc rozmawiać z nią po angielsku, a największa kompromitacja miała dopiero nadejść — został wysłany do USA, aby poprosić WI o pomoc.
Gdy wreszcie zakończyło się i jego spotkanie, natychmiast wysłano po niego taksówkę, która zawiozła go za miasto. Tam z kolei czekał na niego czarny samochód, którym dowieziono go prosto do jego celu. Na spotkanie przyjęto go w porządnej sali konferencyjnej i dano mu możliwość wyświetlania materiałów, które przywiózł na zabezpieczonym dysku. Przy stole siedziały tylko trzy osoby. Staruszek w laboratoryjnym fartuchu, niski, łysy mężczyzna i naturalnie Thomas Warren. W spojrzeniu całej trójki widział chłód, ale i zainteresowanie.
— Zbyt szybko rozpoczęliśmy eksperymenty na ludziach — kontynuował opowieść, przewijając kolejne slajdy. — Okazało się, że u szczurów dopiero po dłuższym czasie wystąpiły efekty uboczne. Zaczęliśmy się obawiać, że to samo dotknie ochotników, więc zlikwidowaliśmy ich. Ich mutacje — dodał szybko i zagryzł wargi. — Za wyjątkiem jednego. Moi przełożeni wysyłają mnie z prośbą o pomoc. Wiemy o istnieniu zespołu, który mógłby zlikwidować zmutowany obiekt. Jesteśmy gotowi zapłacić.
— Jak dokładnie wyglądają efekty uboczne? — zapytał starzec.
— Cóż... szczury stały się dużo agresywniejsze. Większe.
— A obiekt? — dopytywał się. — Gdzie teraz jest?
— To jest właśnie problem, z którym zwracamy się do WI. Mężczyzna uciekł, zanim zdążyliśmy zobaczyć zmiany. Od tamtego czasu nie możemy go znaleźć.
— Dlaczego więc to spotkanie? — zapytał Thomas z lekką kpiną w głosie. — Być może eksperyment go zabił albo zwyczajnie nie wpłynął na tyle, by był niebezpieczny.
— Od tamtego czasu w Japonii doszło do serii niewyjaśnionych wypadków, a naocznym świadkom nikt nie jest w stanie uwierzyć. Wszystkie te zdarzenia łączy jedna postać. Opisy naturalnie trochę się od siebie różnią, ponieważ słuchaliśmy zeznań zarówno podekscytowanych nastolatków jak i roztrzęsionych staruszek, ale... — Wyświetlił szkic potwora rodem z komiksów. Wszyscy na sali starali się zachować powagę, ale nawet sam rysunek wywołał w nich dziwne uczucie strachu i obrzydzenia.
— Nie są gotowi. — Staruszek zwrócił się bezpośrednio do Warrena.
— Męczymy ich małymi akcjami od jakiś siedmiu lat. Są znużeni, nie rozwijają się.
— Nie uda nam się tego załatwić po cichu. Ludzie ich zobaczą — upierał się.
— I na to właśnie czekałem — odparł najniższy mężczyzna, zacierając chciwie ręce.
— Zanim podejmę decyzję, powiedz mi tylko jedno. Dlaczego miałbym pomóc konkurencyjnej firmie? — zapytał Thomas Warren z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
— Pokornie zwracamy się z prośbą o pomoc, bo sami nie poradzimy sobie z takim zagrożeniem. Nie będzie to pomoc bezinteresowna — zapewnił.
— Przekaż swoim przełożonym, że chce się z nimi spotkać. Jak najszybciej. I zostaw nam szczegóły tego eksperymentu.
— Thomas błagam, przemyśl to. To jeszcze dzieci.
— Spotkanie uważam za zamknięte.
***
— Słyszałam, że przyjechał dziś jakiś skośnooki — zaczęła Sue, wkładając ciasto do piekarnika.
— Przyjechał — potwierdził Lewis, ale nie oderwał wzroku od książki.
— No i?
— No i co? Codziennie biorę udział w jakiś spotkaniach — wzruszył ramionami.
— Ale chyba nie z Azjatami — stwierdziła z irytacją.
— Czy ja mógłbym przeczytać w spokoju?
Sue posłała mu mordercze spojrzenie. Wyglądali jak stare małżeństwo, które mimo wieloletniego przebywania ze sobą, wciąż bardzo się kocha. Ich kłótnie były całkiem uroczym widokiem, chociaż właściwie byli rodzeństwem. Mąż Sue zmarł kilka lat po ślubie, a Lewis nigdy się nie ożenił. Był typem samotnika, a ponieważ jego zawód należał do nieprzewidywalnych, nie chciał mieć więcej bliskich osób niż to konieczne.
Do domu dosłownie wparował hałas. Cała piątka weszła do kuchni, rozmawiając wesoło.
— Co tak długo? Obiad dawno wystygł.
— Co tak pięknie pachnie? — Peter wziął teatralny wdech, a Sue zachichotała, od razu zapominając o spóźnieniu. Po chwili spoważniała.
— Dzisiaj masz sprzątnąć ten syf w pokoju. Max, u ciebie też niedługo zacznie coś gnić.
— I pomożecie wreszcie posprzątać w piwnicy — dodał Lewis.
— Pomożemy, pomożemy — potwierdziła Lena, mierząc resztę wyczekującym spojrzeniem.
— No tak, jasne — mruknął Jason, a reszta skinęła leniwie głowami. Obiad zjedli tradycyjnie pochłonięci rozmową.
***
— James Ross, kłaniam się — przedstawił się niski, dość okrągły mężczyzna. Zespół niemal równocześnie uniósł brwi. — Osobiście nigdy się nie poznaliśmy, ale być może minęliśmy się gdzieś na korytarzu, poza tym... obserwuję wasze postępy. Jestem specjalistą od mediów, nazwałbym się rzecznikiem prasowym firmy — oznajmił z dumą. — Chciałbym z wami dziś porozmawiać o superbohaterach. — Zaczął spacerować przed siedzącymi nastolatkami śmiesznym, kaczym chodem. — Co Ameryka kocha najbardziej?
— Jedzenie? — podsunął Peter, nie mogąc oderwać wzroku od łysiny mężczyzny, która zabawnie odbijała światło.
— Maski! — poprawił go z pasją. — W każdym znaczeniu tego słowa. I kiedy mówimy o sławach, Ameryka najbardziej kocha to, czego o nich nie wie. Wszyscy żyją plotką! I dlatego idealny superbohater zawsze nosi maskę. Bo odkrywanie jego tożsamości to jest najlepsza zabawa.
— Ale przecież tak naprawdę nie było nigdy żadnego superbohatera — zauważył Peter.
— Jeszcze. Załóżmy, że jakiś się pojawi. Spróbujmy go stworzyć!
— Ratuje bezinteresownie — zaczęła Susan, która jako pierwsza dała się zarazić entuzjazmem Jamesa.
— Zgadza się! Nie żąda pieniędzy ani niczego za pomoc, nie czeka na żadne podziękowania, bo gdy skończy swoją robotę, po prostu znika.
— Ale na czym właściwie się wzorujemy, skoro nigdy takiego przypadku nie było? — zapytała Lena.
— W filmach i komiksach w sumie nie zawsze występuje maska — dodał Max.
— Ludzie, dajcie się ponieść. Stwórzcie mi własnego bohatera na miarę naszych czasów. Nie chcę naprawdę idealnego, tylko takiego, którego będą uwielbiały tłumy.
— No to oprócz maski jest jeszcze strój z chwytliwym znaczkiem, majtki na spodniach, pelerynka — rzucił Peter.
— Oczywiście! Strój jest nie tylko wytrzymały, ale i zauważalny. — Zapanowała chwila ciszy. — No dalej, dalej! Wiadomo, że jest odważny, silny, bla, bla. Ale ludzie kochają go, bo ratuje kotki na drzewach?
— No musi mieć też antybohatera — stwierdziła Lena.
— Dokładnie. I dlatego chciałbym, żebyście to zapamiętali. Bohatera muszą kochać kamery, ludzie muszą chcieć go oglądać. Powiedzmy, że ogólnie zarysowaliśmy, co się na to składa.
— Po co są te zajęcia? — zapytał Jason.
— To się okaże — odparł James i posłał im wyjątkowo chciwy uśmiech, po czym przeszedł do omawiania kolejnego aspektu tego tematu.
***
Życie zespołu opierało się na dość powtarzalnym schemacie. Pomimo, że tydzień wypełniały różne zajęcia przeplatane z misjami, starano się zapewnić mu w miarę normalnie dorastanie. Nastolatkowie mogli mieszkać na zwyczajnym osiedlu na obrzeżach miasta, a po kilku latach dostali nawet pozwolenie na swobodne poruszanie się po mieście, chociaż musieli mieć przy sobie dowolne urządzenie do namierzenia. Siostra głównego prowadzącego projektu zaoferowała się, że z wsparciem finansowym przygarnie ich do własnego domu, a co więcej postara się ich nawet wychować. Również w samej firmie traktowano ich jak rodzinę, chociaż oczywiście tylko wąska grupa wiedziała o ich istnieniu. Wszystko to, by byli naturalnie zgranym zespołem, by nie stali się zagrożeniem przez nieodpowiednie traktowanie.
Jako zwyczajni ludzie bardzo się od siebie różnili, mieli swoje poglądy i miewali również kłótnie na takim tle. Firma uznawała to za zdecydowany sukces — nigdy nie chciano z nich zrobić bezdusznych maszyn. Jako obiekty eksperymentu sukces był jeszcze większy, bo ich możliwości miały naprawdę ogromny potencjał.
Dla Sue stali się niemal jej własnym potomstwem. Zawsze marzyła o przynajmniej jednym dziecku, więc właściwie dopiero będąc po pięćdziesiątce, mogła zacząć się spełniać. Co prawda nie raz dawali jej popalić, a szczególne trudności sprawiali jej chłopcy. Ale wystarczyło, że każde przytuliło ją przed wyjściem i czuła, że ma po co żyć.
Gdy wrócili po wieczornych zajęciach, oczywiście najpierw ich usłyszała. Ale tego dnia nie mogła się doczekać, aż wejdą do kuchni.
— Oooooo! — pisnęła Susan na widok szczeniaka, który siedział na kafelkach i patrzył na nich wielkimi oczami. Czwórka błyskawicznie znalazła się przy maluchu. Tylko Jason został na progu.
— Ja tego nie będę wyprowadzać — oznajmił od razu.
— No daj spokój! Zobacz, jaka słodka. — Lena wyglądała na równie zachwyconą co Susan.
— A może słodki? — zasugerował Max i podniósł szczeniaka, by to stwierdzić, a ten zwinął się w kłębek, piszcząc cichutko. — Ciężko stwierdzić.
— Może po prostu nie masz porównania — zaśmiał się Peter i odebrał psa. — Dziewczynka. Ma imię? — zwrócił się do Sue.
— Podrzucili ją sąsiadom, więc przechowywali ją, aż zgłosi się chętny i nie dali jej imienia.
— Przechowanek, co? — zagaił pieska Max i wymienił szybkie spojrzenie z Sue. — Chodź tutaj. Bądź mężczyzną i weź ją na ręce.
—To nie ma związku z męskością — oburzył się Jason, ale dołączył do reszty i z dość zdegustowaną miną przytulił suczkę do piersi. Przez chwilę wydawało się, że ją polubi, ale nagle rozszerzył oczy ze zdumienia. — Czy ona jest mokra... od spodu?!
***
Piwnica Sue była zagracona od niepamiętnych czasów. Był to dom rodzinny Sue i Lewisa, więc sterty pudeł nagromadziły się tam prawdopodobnie, gdy byli jeszcze bardzo mali, a pojawiało się ich tam coraz więcej. Jakoś nigdy żadne z nich nie pomyślało, by znaleźć wolny dzień, żeby w ogóle przejrzeć, co można tam znaleźć, ale Sue od tygodni panikowała, bo przez stare instalacje na osiedlu już kilka piwnic zostało zalanych.
Wspólnie ustalono, że uporają się z pudłami w sobotę i wszyscy zdawali sobie sprawę, że może to zająć cały dzień albo i dłużej. Sue dyrygowała całą piątką niesamowicie sprawnie, powtarzając wciąż „ostrożnie z tym” albo „to połóż tutaj”.
— Myślicie, że chcą z nas zrobić superbohaterów? — zapytała Susan, przeglądając zawartość jednego z kartonów.
— No w sumie... do czegoś ten cały projekt musi zmierzać, nie? — Jason sprawiał wrażenie całkiem zadowolonego na myśl o takiej perspektywie.
— Może to głupie, ale uderzyło mnie, że chciał posłuchać o bohaterze, którego kochają kamery. Nie wiem, jakoś nie podoba mi się droga, na którą chciał nas naprowadzić, rozumiecie? — zapytała Lena.
— Czy ja wiem? Jeśli rzeczywiście mamy być gwiazdami, to chyba też ważne dla firmy żebyśmy się sprzedali. I może po to te zajęcia.
— Nie wiem, Jason. Po prostu mi się nie podobają. Nie podoba mi się ten typ — zakończyła Lena. Przez chwilę robili swoje w ciszy, rozmyślając.
— Patrzcie. — Peter wyjątkowo nie miał na twarzy swojego zawadiackiego uśmiechu. W ręku trzymał starą fotografię ślubną.
— Sue była piękna — stwierdziła Susan. Wszyscy bez problemu rozpoznali jej mały nos i dołeczki w policzkach.
— Ten mężczyzna za nimi wygląda trochę jak Jason — zauważył Max ze śmiechem, ale już chwilę później śmiali się wspólnie z innego przedmiotu. Jason dyskretnie schował zdjęcie do kieszeni i do końca dnia czuł, jakby jego bluza była o tonę cięższa.
— Wiecie co? Chyba zasłużyliśmy na nagrodę — zaczął Peter wieczorem, obdarzając ich sugestywnym spojrzeniem,  gdy odpoczywali wspólnie w pokoju Jasona.
— Właściwie to ja chętnie. Urobiliśmy się dzisiaj — stwierdziła Lena.
— No a Sue nie przyjdzie nam podziękować czy coś w tym rodzaju? — zapytała Susan z powątpiewaniem. Nielegalne wypady do klubów zawsze odrobinę ją stresowały.
— Sama jest padnięta — Max wzruszyła ramionami. — Nie będzie jej się chciało wstawać z kanapy.
— Mi też się nie chce wstawać — mruknął Jason zawinięty w swoją kołdrę. Miał już plany na dzisiejszy wieczór i bardzo odpowiadało mu, że zostanie sam z Sue.
— No bez przesady, chyba aż tak zmęczony nie jesteś!
— Nie mam ochoty. — Starał się, żeby jego głos brzmiał jak najmniej żywiołowo.
— Na pewno?
— A kto zostanie z tym? — zapytał, wskazując na szczeniaka, który aktualnie rozrywał rosnącymi ząbkami swoją nową zabawkę. Pozostała czwórka wymieniła ze sobą szybkie spojrzenia, jakby kompletnie zapomniała o istnieniu psa. Nagle oczy Susan rozświetliły się.
— Jednak ją polubiłeś! — krzyknęła z zachwytem.
— Nie — zaprzeczył stanowczo, ale Max i Peter już zaczęli z niego kpić. Warknął więc krótko w poduszkę i ignorował kolejne ironiczne uwagi. Gdy chłopcy stwierdzili, że naprawdę nie ma zamiaru się ruszyć, dali mu spokój.
***
Jason stanął w progu salonu i obserwował Sue, która oglądała serial wygodnie usadowiona w fotelu. Chwilę zastanawiał się, czy powinien w ogóle zaczynać ten temat. Spojrzał jeszcze raz na zdjęcie i stwierdził, że nie da mu ono spokoju, dopóki nie zapyta.
— Sue — zaczął, a ona odwróciła się do niego i obdarzyła swoim matczynym uśmiechem. — Możesz to na moment wyłączyć? Znalazłem coś w piwnicy. — Jego wypruty z emocji ton sprawił, że pobladła. Spełniła prośbę i bezwiednie wstała, jakby chcąc uciec przed tym, co miała usłyszeć. — To on, prawda? — zapytał szeptem, podając jej zdjęcie.
— Tak — odpowiedziała równie cicho. — To on.
— Znasz go. I nie powiedziałaś mi — zarzucił jej trzęsącym się głosem.
— Co miałam powiedzieć? Kiedy? Gdy byłeś małym chłopcem? — W jej głosie usłyszał ból, ale wcale nie zrobiło mu się jej żal. — Nie możesz mnie stawiać w takiej sytuacji. Po co chcesz to wiedzieć, Jason? Ja... — Ukryła twarz w dłoniach, kręcąc głową. — Byłam dla was zawsze. Starałam się zastąpić wam rodziców. — Otworzyła usta, by dokończyć, ale nie potrafiła ubrać tego w słowa. Nie musiała. Jason doskonale rozumiał, dlaczego nie chce, aby poruszał ten temat i postanowił wyprowadzić ją z błędu.
— Nienawidzę go, Sue. — To stanowcze zdanie lekko ją zdumiało.
— Ja też go nienawidziłam — zaczęła po chwili, a w kącikach jej oczu pojawiły się łzy. — Jakim potworem trzeba być, żeby oddać tak wspaniałego chłopca do laboratorium? Długo nie mogłam się wyzbyć tej potwornej nienawiści, aż... zmarł. Zrozumiałam, że wiedział, że ta śmierć nadejdzie wkrótce i nie mógł zostawić takiego chłopca samego z jego majątkiem. A kto lepiej by się tobą zajął niż firma, która tyle mu zawdzięcza? — Tłumacząc mu, kompletnie się rozkleiła.
— To go wcale nie usprawiedliwia! Miał mnóstwo możliwości! Oddał mnie, bo nie wiedział, co się stanie z jego pieniędzmi, tak mam to rozumieć?!
— Błagam, nie podnoś głosu.
— Przepraszam. Nie chciałem — powiedział szczerze. — Ale muszę wiedzieć, bo to mi nie daje spokoju. Proszę.
— No dobrze — westchnęła. — Właściwie nie jest to bardzo powalająca historia. Usiądź — poleciła i sama zajęła miejsce obok niego. — Prawdopodobnie bardzo cię rozczaruje to, co powiem. Twój ojciec bardzo pragnął mieć syna, więc szukał odpowiedniej matki. I w końcu znalazł taką, na jaką... było go stać. Piękną, młodą. Sam był wtedy w moim wieku. Gdy cię urodziła, wzięła tyle pieniędzy, ile potrzebowała i zaczęła inne życie. Twój ojciec oddał cię do wychowania niańkom, a sam w tym czasie pracował nad projektem, do którego cię oddał — zakończyła. — To tyle. Chciałabym móc powiedzieć ci więcej, ale to naprawdę wszystko.
— Co cię z nim łączyło?
— Lewis był z nim blisko. Na moim ślubie pojawił się właściwie przypadkowo. Nigdy nie był dla mnie nikim ważnym — wzruszyła ramionami. Rzeczywiście Jason czuł się odrobinę zawiedziony, ale było mu jakby lżej. Przez chwilę miotał się pomiędzy tymi uczuciami i kobieta najwyraźniej to zauważyła. — Przeszłość to przeszłość. Teraz jesteś kimś wyjątkowym i masz wspaniałą rodzinę. Gdyby nie to, że postanowił cię oddać, nie zyskałabym tak wspaniałego syna. — Po tych słowach przytuliła go tak, jak zwykła to robić, gdy jako dzieci przychodzili do niej, kiedy mieli złe sny. W tych ramionach poczuł się na tyle bezpieczny, że na moment zapomniał o całym problemie. Jednak gdy go puściła, znów poczuł ten nieprzyjemny niedosyt. Przeanalizował szybko jej słowa i pojął, że ta historia nie pasuje do tego, co sam już wie. Znów nie wiedział, co właściwie ma czuć, ale tym razem nie pozwolił, by to zauważyła.
— Dziękuję, Sue.